Nieco inne Chiny niż dotychczas, a główną tego zasługą są ludzie. Trochę bardziej otwarci, pogodni, rozmowni i jakby mniej „gapiący się” ;). Choć z angielskim jest tutaj jeszcze słabiej niż dotychczas (o ile to możliwe…). Xi’an wygląda jak zwyczajne duże miasto, pełne „krzaczków” na każdym kroku, choć ma takie miejsca z którymi trudno konkurować innym dużym miastom. Najciekawszym i robiącym naprawdę duże wrażenie jest mur. Znów chiński :D, ale tym razem to jest bardzo dobrze zachowany mur obronny, otaczający teren Starego Miasta. Krótko mówiąc, kilka kilometrów widokowej ścieżki spacerowej dookoła starówki (wieczorem wszystko jest pięknie oświetlone i bardzo polecamy na długi spacer;p). Z góry można podziwiać zarówno starszą – z jednej strony – jak i nowszą – z drugiej – część Xi’anu.
Ciekawą i dość zabawną sytuacją było, gdy na początku zwiedzania, podszedł do nas bardzo azjatycko wyglądający młody mężczyzna i zapytał nieco łamaną polszczyzną: „przepraszam, czy wy jesteście może z Polski?” :) I tak poznaliśmy [JuJu] (niestety nie wiemy jak zapisać jego imię :/) i Kasię – studentów sztuki z Wrocławia. Właściwie to pochodzą z Pekinu i Opola, ale że oboje studiują we Wrocławiu, to tak łatwiej napisać;). W każdym razie dłuuugi spacer po murach, poszukiwania bankomatu i kolację, spędziliśmy w ich sympatycznym towarzystwie.
Po raz pierwszy dzięki naszemu nowemu, chińskiemu koledze, mogliśmy zjeść w niezwykle taniej, miejscowej knajpie, z tylko krzaczasto-chińskim menu, bez zdjęć potraw, które dotąd były dla nas głównym wyznacznikiem wyboru jadłodajni (nie szalejmy tu z określeniem – restauracja! ;). [Juju] dzielnie nam to menu tłumaczył, dlatego Romek mógł zjeść 50 sztuk pierogów za jedyne 9 zł, za to ja pierwszy raz w życiu miałam okazję zajadać coś na zasadzie spagetti utopionego w zupie – pałeczkami(!) – niezwykłe doświadczenie :D.
Ciekawostką może być to, że w tym regionie (Chińczycy!) nie przepadają za ryżem i większość dań jest z makaronem. Tylko w niektórych miejscach można domówić miseczkę ryżu. Naturalnie te makarony (w zupach czy bez) jedzą tutaj pałeczkami. Nasi towarzysze zgodnie stwierdzili, że całe szczęście opanowaliśmy sztukę pałeczkową zanim tu przyjechaliśmy, bo inaczej byłoby nam ciężko. Dlatego w tym miejscu chcieliśmy złożyć specjalne podziękowania naszemu Swawolnemu Dyziowi, czyli Magdalenie ;) która podczas niezapomnianego, „żaczkowego roku” w pokoju 529, wpoiła nam parę zasad ułatwiających korzystanie z tej pozornie prostej formy sztućców do ryżu (i nie tylko:).
Ale Xi’an to oczywiście nie same Mury Miejskie. Także m.in: Pagody, Dzwonnice, Świątynia Lamy no i przede wszystkim (znajdujące się kawałek poza miastem) stanowiska archeologiczne Armii Terakotowej. Czyli – nie czarujmy się – główny powód dla którego wylądowaliśmy w tej właśnie części Chin. Większość z Was pewnie wie cokolwiek na jej temat (a jeśli nie, to niech się nawet nie przyznaje, tylko szybciutko zaglądnie tutaj: http://cudaswiata.pl/azja/terakotowa_armia.html), więc o niej nie będziemy się rozpisywać. W każdym razie zabytek absolutnie wyjątkowy, ale gdy poznaliśmy ceny biletów wejściowych na teren wykopalisk, to nieco zrzedły nam miny… Mimo to, ostatecznie nie zrezygnowaliśmy. I słusznie, bo stanąć naprzeciw Armii – bezcenne! :)
Spędziliśmy tam wiele godzin podziwiając zarówno zrekonstruowane postacie żołnierzy, jak i ich fragmenty, aż po (cały czas prowadzone) prace wykopaliskowe. Zaskakujące było to, że wszystko dzieje się zwyczajnie na oczach turystów. Ciekawe jak długo badacze przyzwyczajali się do takiej „publiczności” podczas pracy, która centralnie przy tabliczce „no photo” w różnych językach, trzaska im zdjęcia jedno po drugim… (my bez lampy i dalej od tabliczki, ale też kilka zrobiliśmy… dla Was:> i prawie nam z tego powodu było głupio!;).
Oglądając to wszystko można było mieć różne przemyślenia. Moim głównym było okrucieństwo i wręcz głupota władców (takich jak ten), którzy poświęcali życie i zdrowie tysięcy ludzi tylko dlatego, że okazywali się tchórzami, bojąc się o „własny tyłek”. Zamęczali masę ludzi po to, by czuć się pewniej i mniej bać się śmierci… Hm, pytanie tylko, czy postawienie całej tej armii przed grobowcem uspokoiło cesarza na tyle, by już się jej nie bał gdy nadchodziła i czy po śmierci przywróciła mu władzę?…
Cóż, z pozytywnych stron całego tego przedsięwzięcia mamy niesamowite dzieła ludzkich rąk które możemy teraz oglądać, prawdziwy raj dla archeologów, no i trochę dodatkowej kasy dla… „kraju”;)
W każdym razie wszystko to warte jest przeżycia, więc bez zastanowienia możemy napisać, że bardzo polecamy to miejsce. Wrażenia są niezapomniane!
Natomiast wracając do przyziemniejszych kwestii, to i w Xi’anie udało nam się znaleźć nocleg przez couchsurfing. Tym razem u niejakiego Ruana, który uciekł z Afryki Południowej do Chin, bo w Afryce mu było za gorąco… hm… może i faktycznie nieco „dziwny” gość, ale za to sympatyczny i bardzo „wyluzowany” ;). Dał nam klucze do swojego mieszkania, niczym nie ograniczał, a na koniec zabrał na Halloween Party ze swoimi znajomymi z tamtejszego couchsurfingu, do bardzo fajnej podróżniczej knajpy, przy samych Murach Miejskich. Gin z tonikiem smakuje tam całkiem jak u nas, piwo podobno też ;) ale atmosfera jakaś inna. Wokół tylko j.mandaryński i angielski ;) nawet muzyka na żywo śpiewana w tych językach (nic po polsku!;). Co ciekawe, tylko nasza couchsurfingowa mieszanka narodowa była poprzebierana, ale za to jak! :D niestety zdjęć nie mamy, a szkoda…
Natomiast ciekawostką też może być, że imprezę żegnaliśmy przy dźwiękach muzyki Boba Marleya :). Nie brzmi dziwnie? No właśnie teoretycznie nie ma w tym nic niezwykłego, ale mnie mocno zaskoczyła jego popularność w tym kraju. Bo reggae jest muzyką ludzi otwartych, cieszących się z życia, wiecznie na… hm.. uśmiechniętych :D i z taką bardzo pozytywną energią. Natomiast z naszych obserwacji ludzie w Chinach są wyjątkowo powściągliwi, oszczędni w uśmiechaniu się i nie okazujący żadnych emocji. Dlatego zestawienie: reggae-Chińczyk dla mnie osobiście jest nieco abstrakcyjne. Ale dla nich widocznie nie ;).
W każdym razie przy Marley’u czy nie, każda impreza kiedyś musi się skończyć. Zwłaszcza, że my mieliśmy jeszcze w planach od rana zwiedzanie Starego Miasta i chwilę później podróż pociągiem przez [jedyne] 36 godzin :). Wprawdzie na leżankach, ale to zawsze 2 noce w pociągu, plus cały dzień pomiędzy…
Kierunek -> Kunming, czyli Natalia i Fan :)
Poniżej natomiast, kilka fotograficznych wspomnień z opisanych miejsc…