Negomno, Sri Lanka, zachód słońca

Sri Lanka | Negombo | Aklimatyzacja po przylocie

autor Ewa
0 komantarz

Przeskok temperaturowy z Polski – a zwłaszcza z przelotnie odwiedzonej Ukrainy – okazał się dla nas cudownie zbawienny. Od razu przestaliśmy odczuwać jakiekolwiek dolegliwości grypowe i cieszyliśmy się tropikalnym klimatem, w pełnym Słońcu. Z uśmiechem na twarzach i radością w sercach śmigaliśmy wanem-taksówką z lotniska do Negombo. Guest house „Ocean View” nie miał co prawda widoku na Ocean, ale rezerwując wcześniej noclegi, mieliśmy tego świadomość. Zresztą położenie miał bardzo fajne, bo nieopodal turystyczno-restauracyjnej ulicy i 200 m od plaży.

Szybkie ogarnięcie się w pokoju i pobiegliśmy na plażę przywitać się Oceanem Indyjskim, a może nawet zostać na zachód Słońca, który zwykle jest tutaj ok 18-tej, po czym szybko zapada ciemność. Sama plaża okazała się przyjemna i czysta, choć nie powaliła na kolana rajskością, a i woda była niepokojąco chłodna. Ale przecież wylecieliśmy właśnie z zimowej Polski, więc nikt nie miał zamiaru marudzić. Chłonęliśmy więc ten pejzaż z zachodzącym Słonkiem i cieszyliśmy się z tego, że – w końcu! – tu dotarliśmy.:)

Kiedy wiatr zrywał się coraz silniejszy, a żołądki zdawały się coraz bardziej niecierpliwe, wyruszyliśmy na poszukiwanie pierwszego rice & curry na Sri Lance. Trzeba było odbyć jeszcze dłuższy spacerek do bankomatu, ale kolacja wynagrodziła nam trud oczekiwania. Jako że kuchnia lankijska należy do najostrzejszych na świecie, początkowo poprosiliśmy o mało ostre posiłki (które często dla Europejczyka są wciąż bardzo ostre). Ale choć ja byłam zadowolona z łagodności mojego dania, tak Romek chyba spodziewał się większego ognia, bo zapowiedział, że następne weźmie średnio-ostre. Hm.. jak dla mnie to co dostał już było trudne do przełknięcia, ale cóż, o gustach się podobno nie dyskutuje.;)

Po dwóch zarwanych – na dotarcie tutaj – nocach, nasza pierwsza na wyspie trwała ok 14 godzin. W Ocean View Tourist Guesthouse (klik) cudownie się wyspaliśmy :) i przyszedł czas na aklimatyzowanie się na miejscu. Mieliśmy na to jakieś dwa dni, więc „wakacje” zaczęły się dość sielankowo. Smakowaliśmy miejscowe dania, wypijaliśmy ogromne ilości soków ze świeżo wyciskanych owoców, Romek sprawdzał lokalne piwo, chodziliśmy nad wodę, spaliśmy i spacerowaliśmy. Ot, wakacje:)

Jednak trzeba było w końcu wyruszyć gdzieś poza tę okolicę, więc zrobiliśmy sobie podwójną wycieczkę: na słynny, miejscowy targ rybny (podobno mają na nim najlepsze owoce morza na całej wyspie) oraz do nieformalnej stolicy Sri Lanki – Kolombo (o czym będzie dodatkowy wpis, niedługo).

Żeby dostać się na targ, najlepiej jest wziąć rano tuk tuka i rzucić kierowcy hasło: „fish market, please”, co zapewnia skuteczne dotarcie do celu. Oczywiście można też pójść plażą piechotą, ale to rozwiązanie wymaga sporej ilości czasu, a my mieliśmy zbyt wiele planów na ten dzień. Zresztą przemieszczanie się tuk tukami, to integralna część podróżowania po azjatyckich krajach, więc nie ma co kombinować.

Jeszcze zanim ukazują się nam stragany czy plaża, już czuć, że zmierzamy we właściwym kierunku.:) Zapach niezapomniany!
Ale szybko można się przyzwyczaić i jeszcze jak ktoś lubi ryby, to nie ma z tym większego problemu. A przede wszystkim mamy tutaj to, co kocha każdy podróżnik – AUTENTYCZNOŚĆ w każdym calu. Nic nie jest zrobione pod turystów, żadnych pokazówek, ani nawet nie widać za wiele „bladych twarzy” z aparatami fotograficznymi i mapą.;) Za to są tubylcy, wszelakie stwory wyłowione z Oceanu, intensywny zapach, kruki, krew, brud i harmider. Bajka!:) To na straganach, a na plaży spokojniej. Przy łodziach kręcą się rybacy i wytrzepują ryby z sieci, ktoś przechodzi z koszem i wysypuje złowione zdobycze na czarne folie do suszenia, a jakaś kobieta rozkłada folię na swoje krewetki.  I te kruki…

Już na samym początku – jeszcze na plaży koło nas – zwróciliśmy uwagę na brak wszędobylskich – bez względu na kontynent – mew. Tutaj właśnie królują kruki. Jest ich masa i kołują nad wodą blisko brzegu w poszukiwaniu pożywienia. Wydają się dzikie i nieposkromione. A jednak na plaży targowej zachowują się zupełnie inaczej. To znaczy nadal krążą za jedzeniem, ale grzecznie siadają na folii z rybami przeznaczonymi właśnie dla nich. Taka stołówka dla ptaków okazuje się niezwykle skuteczna, gdyż na ogromnym obszarze suszy się cała masa ryb, a one wyjadają tylko z tego miejsca. Fascynujące, jak rybakom udało się wychować sobie te dzikie ptaki…<








Po markecie rybnym udajemy się piechotą w poszukiwaniu dworca autobusowego. Okazuje się spory kawałek, co w niemal południowym Słońcu nie jest relaksującym spacerkiem, ale mamy dzięki temu okazję zobaczyć zatokę rybacką i centrum Negombo.





Po powrocie z Kolombo znów tuk tukiem jedziemy do naszego miejsca noclegowego. Czas żegnać się z tym miasteczkiem, gdyż rano udajemy się na południe wyspy do Galle. Właściwie podróż dopiero się zaczyna…:)

0 komantarz
0

Powiązane wpisy

Napisz co myślisz!

Ta strona korzysta z ciasteczek (cookies), dzięki którym może działać lepiej. Zamknij, akceptuję Zapoznaj się z polityką prywatności i plików cookies.