Trochę wcześniej, bo już w Tajlandii, rzuciła nam się w oczy żółtawa pasta nakładana przez kobiety na twarz. Rzadko spotykana, ale zwracająca uwagę. Choć raczej w mniejszych miejscowościach i na południu kraju, niż na przykład w samym Bangkoku.
Jednak dopiero po przekroczeniu granicy z Mjanmą, zobaczyliśmy ile uroku może mieć coś, z czym mało która Europejka odważyłaby się wyjść na ulicę. Ale nie ma co porównywać, bo w tej części Azji jest to tradycja, która stała się bardzo znaczącym elementem ludowości i zarazem niezwykle oryginalną wizytówką kraju. A do tego jak pięknie komponuje się to z pyzatymi buziami, przyozdabianymi zwykle w szeroki uśmiech! Dawniej na myśl o Birmie, pierwszym obrazem stającym mi przed oczami były pagody. Dziś, to uśmiechnięte buzie kobiet, dziewcząt i chłopców w thanace. I fajnie, bo to piękni ludzie są.:)
Co to jest thanaka?
Jest to pasta o konsystencji zbliżonej do naturalnej maseczki, która nakładana na twarz (a czasem ramiona lub inne wyeksponowane części ciała) ma chronić przed słońcem. Od tego wszystko się zaczęło. Podobno nawet blisko dwa tysiące lat temu!
Tymczasem, ponieważ człowiek zwyczajnie lubi wyglądać korzystnie, zaczęto bardziej się do tego przykładać i próbowano malować ciekawe kształty i wzory. Nieraz można spotkać się z nazywaniem tego makijażem i faktycznie przybrało to w pewnym sensie taką formę. Niemniej jako wizażystka, mam ochotę przyczepić się tu trochę nazewnictwa ;p chociaż przyznam, że te malownicze wzory wykonywane thanaką na twarzy, to zdecydowanie artystyczna forma zdobienia wizerunku. ;) Dlatego pójdę o krok dalej, i powiedzmy, że ogólnie jest to wygładzający podkład z filtrem UV, który może przybierać fantazyjne formy (choć nie musi). Do tego podkładu, ja akurat wypatrzyłam też nieraz tusz na rzęsach, czy szminkę na ustach (no i co tu wtedy robi za make-up, a co nie?), z tym że pewnie dopiero niedawno zagraniczne kosmetyki wkroczyły na ten rynek. Z kolei, faktycznie na korzyść „makijażu” przemawia argument, że dorośli mężczyźni w zasadzie nie nakładają na siebie specyfiku, bo to jest tylko dla kobiet i dzieci. No właśnie, ale czy dzieci wymagają jakiejkolwiek formy zdobienia buziek? Nie sądzę… tak więc, czy umownie nazwiemy to makijażem, czy nie, zdecydowanie thanaka (thanakha) to przede wszystkim ochrona. I nie ma się co spierać o terminologię. Za to warto wspomnieć o tym, że ma ona też sporo właściwości pobocznych, które bardzo korzystnie wpływają na cerę. I to pewnie już z samego założenia odstrasza panów. ;)
Skład i zalety stosowania thanaki
Skład jest bajecznie prosty – sproszkowana forma drzewa limonia acidissima lub murraya z dodatkiem wody. I to wszystko. Można dostać ją w przeróżnej formie, od kawałka gałęzi, po gotowe pasty lub kremy zawierające thanakę.
Tę najmniej przetworzoną formę, ściera się na kamiennej podkładce zwanej kyauk pyin i dodaje bardzo niewielką ilość wody. Wystarczy wymieszać i gotowe. Ja zabrałam ze sobą różne opcje, z tym że większość na prezenty. Dla siebie natomiast, zostawiłam najbardziej pracowitą wersję wraz z podkładką i stoi mi w łazience obok innych kosmetyków :)
A dlaczego dźwigałam właśnie to? No sami popatrzcie na spis właściwości:
- filtr przeciwsłoneczny (to już wiemy, ale jest priorytet)
- delikatne chłodzenie (przy upałach – zbawienne)
- minimalizuje stany zapalne skóry (świetne przy trądzikowej cerze)
- nawilża
- reguluje wydzielanie sebum
- zmniejsza pory
- podobno też wybiela skórę
Do tej ostatniej kwestii jakoś nie mam przekonania, bo skoro większość kobiet stosuje okrągłe plamy na policzkach latami, to tylko tam powinny mieć bardziej wybieloną skórę, a tego nie zaobserwowałam. Niemniej mogę się tu mylić. Często thanaka jest też w składzie kosmetyków do wybielania cery (pytanie tylko na ile jest to chwyt marketingowy a na ile nie, bo Azjatki mają absolutną obsesję na punkcie jasnej skóry i wybielają czym mogą. A przynajmniej próbują…;))
Sposób użycia thanaki
Na początek potrzebujemy sproszkować stałą formę drzewa. Posiadanie kyauk pyin na pewno pomaga, ale może też być moździerz, płaski kamień, a nawet talerz, czy inna podkładka na którą ścieramy proszek nożykiem (lub innym pilnikiem). Odrobina kreatywności i na pewno się uda. :)
Łączymy pył z niewielką ilością wody tak, by powstała lekko gęsta pasta. Na tyle gęsta, by dała się nakładać palcem i nie spływała od razu po nałożeniu. Dość szybko zastyga i choć uczucie jest początkowo specyficzne, łatwo można się przyzwyczaić. Nakładamy na co chcemy tak naprawdę, ale jeśli w ramach maseczki w domu, a nie na słońce, to polecam standardowo: twarz (omijając okolice oczu), szyja i dekolt, ewentualnie ramiona. Różnica jest głównie taka, że w birmańskiej krainie chodząc w thanace na twarzy robi się furorę, wywołuje ogrom uśmiechów, przyjaznych gestów i słyszy same komplementy. W domu… będzie się narażonym jedynie na szydercze docinki domowników, albo pominięte zostanie milczeniem. No cóż, pozostaje mi polecić wyjazd do Mjanmy :) a jak nie, to niech cieszy jako po prostu „czas dla urody”.
Moje mjanmarskie wspomnienia z thanaką
Najpierw wylądowaliśmy w Rangunie i albo to był przypadek, albo na południu kraju większość dziewcząt jest po prostu piękna. I mówię to po kilku miesiącach przemieszkanych w Tajlandii! Jak dla mnie, globalnie, Birmanki biją Tajki na głowę urodą, ale co ja tu o gustach będę…;) W każdym razie thanaka, do ich uroczo-pucułowatych buziek, wygląda cudownie. A jako że ja pucki też trochę mam :D to zamarzyło mi się wypróbować i na sobie taką formę „makijażu”. A co! I przyszedł na to czas w Bagan. Zatrzymałam się przy dużym stoisku pod jedną z większych pagód i postanowiłam zakupić kawałek gałęzi oraz kamienną tackę. Panie z uśmiechem sprzedały zestaw, pokazując na boku jak mam sobie poradzić „w domu” i zapytały, czy może nie chcę teraz mieć nałożonej, z tego co już przygotowały (wszystko praktycznie na migi, ale przecież to najskuteczniejszy język podróżnika^^). Po badawczym spojrzeniu na Romka z cyklu będziesz się do mnie przyznawał jakby co, prawda? i jego rozbawionej reakcji z aprobatą w oczach, ochoczo przystąpiłam do poddawania się zabiegowi. Starałam się nie śmiać, by nie naciągać twarzy, choć reakcje osób naokoło były naprawdę zabawne. Romek robił zdjęcia, a inni patrzyli i komentowali. Niestety kwiatów ani listków mi nie namalowano, a jedynie przeciągnięto szczoteczką na koniec, dla uzyskania pewnie jakiejś pasiastej faktury. Mimo to, ja i tak cieszyłam się jak dziecko.
Gdy ruszyliśmy dalej, przekonałam się dopiero jak dobry był to pomysł. Wcześniej myślałam, że nie da się do nas szerzej uśmiechać niż dotąd, ale ewidentnie się myliłam. Ilość komplementów, którą usłyszałam, a nawet Romek, któremu gratulowano takiej pięknej żony :D, do tego uśmiechy, gesty, ukłony… jakiś odlot! Do dziś powtarzam, że nie znam lepszego miejsca i sposobu, by się dowartościować, niż udać się do Mjanmy i to z thanaką na twarzy!
A najtrudniejsze dla mnie było zmywanie tego wieczorem. Nie dlatego, że źle schodzi, tylko bałam się, że rano już nie będzie tak otwarcie i przyjaźnie na ulicach. Na szczęście Mjanma to wciąż ludzie, których radosne oczy witają przybyłych, zarówno w makijażu jak i bez… ;)
10 komentarzy
Też miałam okazję być malowana thanaką w Birmie i bardzo dobrze to wspominam, ale nie pomyślałam by sobie taką kupić do domu. Teraz żałuję, ale zostały mi zdjęcia i wspomnienia:-). Pozdrawiam z ferii zimowych w Bieszczadach:-). Maria:-)
Wspomnienia to też piękna pamiątka ;) ale kto wie? Może jeszcze uda się kupić innym razem, lub ktoś zacznie sprowadzać thanakę do Europy? Na pewno w kremach już jest do dostania.
A tymczasem proponuję – zdjęcie w ramkę i na półkę :))
Tylu różnych rzeczy można się dowiedzieć o świecie czytając blogi :), super sprawa, czekam na dalsze relacje :)
To prawda, sami przekonujemy się o tym na każdym kroku przeglądając coraz to nowe blogi. ;) No i super, że udało się zainteresować tematem, zabieramy się za kolejny! :))
Ciekawy ten specyfik, chciałabym go spróbować, bo widzę, że ma dużo właściwości. Zapisuję na listę "pamiątek" do przywiezienia.
Zapisuj koniecznie, bo ja z każdym jego zastosowaniem cieszę się coraz bardziej, że kupiliśmy kilka kawałków ;)
Brałabym, kilogramami!Uwielbiam takie lokalne specyfiki. Kiedyś dziewczyny lokalne w Syrii poleciły mi olejek migdałowy do włosów, był tak skuteczny, że kupiłam chyba z 15 opakowań i stosowałam potem długo długo po powrocie.
Masz rację, że często można trafić na takie lokalne perełki ;) tylko z tymi kilogramami zawsze problem, gdy plecak na plecach zwiększa swoją grawitację niemiłosiernie po każdych zakupach ;))
Ciekawie wyglądasz z takim makijażem ;) I może można by zawojować polskie rynki pełne "pasjonatów" ekologicznych kosmetyków ;) Ewa? Biznes?
Kasiu, Ty to masz głowę do interesów! Temat zdecydowanie do przemyślenia! Albo przedyskutowania przy najbliższej kawie ;))