Wsiadając w Matarze w stary i zatłoczony autobus wiedzieliśmy, że to będzie ciekawa podróż. Około pięć godzin mieliśmy jechać po ciasnych, lankijskich ulicach, z piratem drogowym za kółkiem (cisnącym po klaksonie z większą częstotliwością, niż bicie serca żywego człowieka) i bez żadnej informacji o ewentualnym postoju. Do tego jeszcze, z samego poziomu morza zmierzaliśmy stopniowo w góry, więc nachylenie i serpentyny na trasie zmotywowały do sprawdzenia, czy na pewno zapasowy „aviomarin” jest zapakowany w plecaku podręcznym. Z tym że ten transport był jakieś siedem razy tańszy, od nagminnie wynajmowanego przez turystów wana z klimą. A co to za frajda podróżować w „izolatce” po kraju, w którym nie bywa się na co dzień i pojechało po to, by go poznać? No właśnie. Więc zatłoczony autobus okazuje się jedyną słuszną opcją. :)
Ostatecznie nie było tak źle. Po około 3 godzinach kierowca ogłosił 10 minut postoju. I choć „toaleta” za sklepem awansowała do czołówki najgorszych jakie miałam kiedykolwiek wątpliwą przyjemność odwiedzać, to jednak kiedy jest to jedyna opcja na pięć godzin, da się zacisnąć zęby i przetrwać.:D
Poza tym było mocno przyjaźnie. Obok nas siedziała rodzina Chińczyków cieszących się, że ktoś po angielsku jest ich w stanie upewnić, że dobrze wsiedli. A cała reszta Lankijczyków uśmiechała się do nas szeroko przy każdej możliwej okazji.
Gdy dotarliśmy do Ella, można było oddychnąć świeżym, górskim powietrzem i rozejrzeć po bardzo małym, niezwykle klimatycznym, choć mocno turystycznym i miasteczku.
Zjedliśmy pyszną kolację w restauracji pełnej wczasowiczów i w końcu – po raz pierwszy na wyspie – dostałam aromatyczną kawę z ekspresu!! [są pewne nałogi, które się kocha i uważam, że nie należy się ich wstydzić:D]
Z tą kawą na Cejlonie jest tak, że nie jest specjalnie pijana, a z pewnością nie jakoś w dużych ilościach i jako wybredny smakosz czarnej espresso, nieco na tym cierpiałam. Zwykle robią bardzo słabą i na zasadzie ekspresu przelewowego. Więc chcąc wypić dobrą, mocną kawę trzeba kilkukrotnie(!) powtórzyć kelnerowi, by była bardzo, bardzo mocna – wtedy będzie normalna czarna :) zwykle… (bo czasem i tak może okazać się zwyczajną lurą).
Nieco niższa temperatura – spowodowana znacznym wzrostem metrów nad poziomem morza – i bardzo duża wilgotność powietrza sprawiała, że ciuchy schły głównie na nas, a plecaki w dotyku zaczynały być średnio przyjemne. Dlatego co mogliśmy – wystawialiśmy za dnia na słońce i szczerze radzimy to wszystkim podróżującym w takim klimacie. Na szczęście usługa prania zwykle w takich miejscach nie jest droga, więc ochoczo oddawaliśmy swoje rzeczy do systematycznej przepierki.
Dlatego następnego dnia po śniadaniu, przygotowaliśmy duży worek pełen rzeczy do prania i dopiero po tym wyruszyliśmy na pobliską górę, zwaną „Małym Szczytem Adama”. Po drodze zahaczyliśmy po obowiązkową kawę, w najpiękniejszym miejscu widokowym w mieście, przy hotelu i restauracji Grand Ella Motel. I choć kofeiny za wiele nie zawierała, w przeciwieństwie do dużej ilości gorącej wody, to widoki w pełni rekompensowały rozczarowania kubków smakowych.;)
Po tym sielankowym poranku przyszedł czas na trochę aktywności fizycznej, w stronę wspomnianego wierzchołka. Góra jest znacznie niższa niż właściwy Szczyt Adama (słynne miejsce kultu religijnego dla różnych odmian duchowości), ale bardzo zbliżona kształtem wzniesienia, stąd taka nazwa. I choć podejście początkowo jest łagodne, to pod koniec można być pełnym podziwu dla pary młodych ludzi z nosidełkami dla niemowlaków (wraz z niemowlakami, naturalnie). Takie osoby spotykane na drodze jedynie uświadamiają, że nie ma rzeczy niemożliwych, a wystarczy tylko bardzo czegoś chcieć i… robić to! :)
Wracając jeszcze do samego podejścia, to urokiem początkowej trasy pod górę, jest przechodzenie pośród wielkich plantacji herbaty. Dopiero tutaj, po raz pierwszy, udało nam się zobaczyć herbaciane krzewy na własne oczy. I choć wiedzieliśmy, że nie jest to tej najwyższej jakości herbata, bo ta rośnie dużo wyżej (w okolicy Nuwara Eliya, do której to miejscowości zmierzaliśmy w następnej kolejności), to już ten spacer dał nam sporo radości i pozostawił wiele fotograficznych wspomnień. ;)
Można było również odwiedzić okoliczną fabrykę herbaty, o czym napisała u siebie Hania z bloga Plecak i Walizka – warto zajrzeć, by zobaczyć te rejony jej oczami!
Natomiast gdy my dotarliśmy na samą górę, naszym oczom ukazały się tak piękne widoki…
To jest niesamowite, jak takie coś potrafi rekompensować wszelkie trudy związane z podejściem, do tego stopnia, że szybko się o nich zapomina i wciąż chce zdobywać nowe szczyty…:)
Teraz trzeba było jeszcze tylko zejść na dół, a że żołądki zawiązywały nam się powoli w pętelkę, to niemal zbiegaliśmy do miasteczka, by przekąsić znów jakieś miejscowe smakołyki.
/Swoją drogą warto w tym miasteczku zaopatrzyć się w jakieś suweniry czy pocztówki, bo są jeszcze względnie tanie, a potem będzie już tylko drożej i drożej.;)
Na koniec okolicznych atrakcji, została nam jeszcze jedna. Otóż w okolicy Elli jest bardzo dużo wodospadów, a jednym z najbardziej znanych i łatwo dostępnych jest Rawana. Największą jego zaletą jest jednak to, że [choć oficjalnie jest to zabronione wyraźną tabliczką] zarówno miejscowi, jak i turyści, lubią się w nim kąpać (do czego mocno namawiał kierowca tuk tuka, który nawet poprowadził nas najwygodniejszym dojściem i pomagał mi przeskakiwać z lustrzanką, nad szerszymi korytarzami strumyka:)).
Dla mnie było zbyt chłodno, a woda nie należała – delikatnie mówiąc – do najcieplejszych, jednak Romka nie złamała temperatura i wypluskał się radośnie pod wodospadem, a ja zajęłam się uwiecznianiem tej niecodziennej kąpieli. I choć początkowo cały „basen” należał do Romka, to inni turyści pozazdrościli mu zabawy i zaczęli się przyłączać.
Dlatego, gdy zaszło słońce, zwinęliśmy się prosto do Shadow Inn – miejsca naszego noclegu. Trzeba było się pakować, bo na rano był już zaplanowany pociąg – jeszcze wyżej – na 1868 m n.p.m. Na takiej to wysokości położone jest miasto Nuwara Eliya, do którego trasa kolejowa, jest podobno jedną z najbardziej spektakularnych na wyspie.
Ale o tym w kolejnym wpisie. Teraz jeszcze warto obejrzeć kilka ciekawszych zdjęć z klimatycznego Ella…:)
12 komentarzy
Uwielbiam się zmęczyć w drodze do miejsca, gdzie czekają na mnie piękne widoki! Ale nie wiem czy wskoczyłabym pod ten wodospad. :-D
Wodospad, tam na miejscu, nie wyglądał groźnie i nie było bardzo głęboko. Mnie powstrzymała bardziej temperatura wody i powietrza, bo w górach było chłodniej. Ale Romek był prze-szczęśliwy, że udało mu się tam popływać. Więc może warto czasem się przełamać…;)
Jak z blond włosami podróżuje się po tym kraju? :)
To zależy o kogo pytasz ;) Przykładowo ja (Ewa) kiedy raz poszłam bez Romka na kawę do kawiarni, to za nią nie zapłaciłam, bo "zaprosił" mnie na nią pewien Lankijczyk, który wypatrzył mnie na ulicy i jechał za mną do samej kawiarni, wołając przez otwarta szybę, żebym dała się zaprosić :D Romek za to też nie narzekał na brak zainteresowania, gdyż jeden z kierowców chodził za nim jak cień i cały czas obejmował i chciał robić sobie zdjęcie ze swoim "friendem" z Polski… No więc generalnie blond włosy – bez względu na płeć – są interesujące dla Lankijczyków ;)
Bardzo podobnie wyglądała nasza podróż do indyjskiego Munnaru. 110 km jechaliśmy 5 godziny rozklekotanym autobusem, który ledwo zipał. Tuż przed dojechaniem do celu kierowca zajechał silnik i musieliśmy upchnąć się do innego, wypakowanego ludźmi autobusu. Taki jest urok podróży autobusem w tej części świata!
Nie dość że fajna przygoda, to jeszcze – po pewnym czasie – najlepiej wspomina się takie atrakcje, prawda? ;)
Jestem na Waszym blogu po raz pierwszy i po krótkiej lekturze od razu awansowaliście do czołówki moich ulubionych podróżujących par! Macie nowego czytelnika.
Zawstydzeni i dumni zarazem ;) bardzo dziękujemy za te miłe słowa!
Też jestem tu pierwszy raz i też będę zaglądać. Wyglądacie sympatycznie i do twarzy wam w tym zielonym dookoła :)
Dzięki! Ten zielony, to pod kolor oczu, więc pewnie twarzowy ;)) a na szczęście w Ameryce Łacińskiej, gdzie teraz marzy nam się wybrać, też bywa zielono. Czyli mamy się jeszcze gdzie odnaleźć ;)
Jeszcze nie widziałam z bliska plantacji herbaty! Marzę, żeby taką odwiedzić!
Coś wspaniałego!
Gorąco polecamy! Długo po tym nie będziesz miała ochoty na zwykłą, "torebkowaną" herbatę, tylko wszędzie już będziesz wyszukiwać pozwijane listki ;) ale warto!