Czekamy na stacji kolejowej w Ella, bo zaraz ma podjechać pociąg. Taki stary, zabytkowy, pamiętający jeszcze czasy kolonialne. Jestem podekscytowana, pomimo porannej pory, za to Romek siedzi spokojnie i czeka. On nie jest osobą, która pokazuje po sobie zbyt wiele emocji, choć wiem, że teraz czeka z równym zaciekawieniem jak ja. Ale ja… ja to już cała chodzę! I to dosłownie – od peronu do ławki, obchodzę plecak dookoła, poprawiam go, bo krzywo stoi… rozglądam się i zastanawiam z jaką kapelą rockową mogę skojarzyć tych kilku młodych mężczyzn siedzących nieopodal, bo z jakąś na pewno kojarzę. Analizuję więc w głowie wszystkie które znam… i nic, Romek mówi, że też nie wie i siedzi spokojnie dalej. A ja tuptam, kombinuję, wyglądam na peron, normalnie jak dziecko i nie usiedzę, no nie da rady! – Jadąc stąd do Nuwara Eliya, lepiej siąść z lewej, czy prawej strony? – pytam. – Nie wiem, może z lewej? – E niee, chyba z prawej, bo tam są góry, to będzie więcej ładnych widoków. – To skoro wiesz lepiej, to czemu pytasz? – śmieje się Romek, za co patrzę na niego z przekorą w oczach: „bo tak” i proponuję, żebyśmy usiedli z prawej i już teraz przygotowali aparat z kamerką. A teraz zagadka – jak myślicie, z której strony były ładniejsze widoki? ;)
Oczywiście z lewej! Ale jak już siedzicie w pociągu i wszystkie miejsca zajęte, to tylko możecie sobie pomyśleć: „następnym razem…” no tak, ciekawe. W każdym razie zła strona wagonu była tylko „kropką nad i” porannych rozczarowań, bo sam wygląd pociągu wtaczającego się powolnie na peron, był już niezłym zawodem. Zamiast zabytkowego, pięknego składu z drewnianymi stolikami i wielkimi oknami, pojawił się najzwyklejszy pociąg, pamiętający może czasy, gdy w Polsce na świat przychodziliśmy my… O, i tyle by było z klimatu.
Na szczęście(!) – choć początkowe godziny trasy ładniejsze były po lewej stronie torów to – kiedy bliżej miejsca docelowego opadły mgły, „prawa strona” zrekompensowała wszelkie rozczarowania i ostatni fragment podróży był dosłownie zapierający dech w piersiach. Ogrom pól herbacianych, rozpostartych na górach gdzie okiem sięgnąć, fascynował, zadziwiał i cieszył. Uwielbiam herbatę, więc to był dla mnie raj! Raj na wysokości blisko 2 tys m n.p.m. i nie mogłam doczekać się momentu, gdy wysiądę z pociągu w Nanu Oya (bo tam jest stacja kolejowa najbliżej NE [Nuwara Eliya]), by pospacerować sobie po tej cudnej Ziemi. Jednak gdy wysiedliśmy, powietrze, które miało uderzyć rześkością, zapachem herbaty i górską czystością, walnęło smogiem jak starą poduchą i cały czar prysł. Przynajmniej na pewien czas…
Na dworcu zagadał do nas niejaki Eddie, który zaoferował nam transport do NE za stosunkowo niezłą cenę i wpakował w vana z kierowcą. Tu trochę byliśmy zaskoczeni, bo planowaliśmy tuk tukiem i pewnie byłoby taniej, ale gdy przemierzaliśmy piaszczystą drogę, której niemal nie dało się wypatrzeć spod tumanów kurzu, doceniliśmy szczelne szyby zamkniętego samochodu. Nie mieliśmy nigdzie nagranego noclegu, więc zdaliśmy się na znajomości Eddiego i choć pierwsza lokalizacja zupełnie nam nie pasowała (daleko od centrum i do tego łazienka z grzybem większym od kabiny prysznicowej), tak druga wydała się idealna. Zostaliśmy więc w hoteliku nieopodal ciekawszych punktów miasta, a ponieważ nasz nowy znajomy bardzo fajnie mówił po angielsku i woził również do Horton Plains – naszego kolejnego zaplanowanego punktu podróży – to umówiliśmy się z nim na następny dzień i poczłapaliśmy z plecakami do pokoju. Zaletą malutkiej przestrzeni tego niskiego pomieszczenia było to, że jak się chwilę pochuchało, to zaczynało się robić ciepł…no może lepiej „mniej zimno”. Bo temperatura już była iście górska, a ogrzewania w pokojach (przy kwotach które byliśmy gotowi zapłacić za noc) nie było. Ale jak spało się w jeansach, polarze, pod kołdrą i dwoma kocami, to nawet dało się wytrzymać.:)
Nuwara Eliya jest miastem sprzeczności. Z jednej strony góry i ogrom zieleni, a jednak z drugiej spaliny nie pozwalają oddychać swobodnie. Miejscowość z założenia o kolonialnym klimacie, ale nowsze zabudowania trącą biedą, obskurnością oraz odrzucają zapachem i wszędobylskimi śmieciami. Pola golfowe, czy Park Wiktorii przywodzą na myśl eleganckie, brytyjskie tereny, a mimo to, właśnie dla turystów z Europy i innych kontynentów bilet wstępu jest najdroższy. Uczucia mieszane, ale skupmy się na perełkach.
Grand Hotel. To tam zaraz po obiedzie udaliśmy się na popołudniową kawę, by przenieść się do przeszłości i skosztować angielskiego luksusu. Ostatecznie owa kawa okazała się darmowa, ale tylko dlatego, że blondynka w kwiecie wieku (a co!;)) została chwilę sama, bez męża, a zaprzyjaźniony z właścicielem hotelu zamożny Lankijczyk, myślał, że wyrwie sobie z nudów Europejkę ;). Problem w tym, że chwilę później pojawił się mąż Europejki i… nie wypadało się wycofać – kawa została na koszt firmy :D a widoki i popołudniowe słoneczko było gratis.;) Z Parku Wiktorii zrezygnowaliśmy, gdy zobaczyliśmy niemal bezczelnie (według nas) wypisane nad kasą: zagraniczni goście płacą 300 LKR, a rodowici Lankijczycy 60 LKR. Może kwota ogólnie nie była miażdżąca, ale czasami lepiej przejść się darmową ulicą i poobserwować życie miejskie, niż płacić wygórowaną cenę za niemal pusty park, będący „lepem” na turystów. Zresztą, żeby pojechać na wycieczkę następnego dnia, trzeba będzie wstać już o 4-ej w nocy(!), więc zmęczenie i świadomość zarwanego snu, ciągnęła powoli do powrotu.
Sama wycieczka do lankijskiego „Końca Świata” zasługuje na osobny wpis, więc go dostanie, a odwiedzona jeszcze po nim Fabryka Herbaty „Mackwood”, również się tam załapie. I tym sposobem, cały drugi dzień (niby w Nuwara Eliya), który spędzony był ostatecznie poza tym miastem, znajdzie się poza tym wpisem. Sprawiedliwie prawda? :) Trzeciego dnia natomiast – wprawdzie planowaliśmy udać się do Kandy, ale – dopołudniowe godziny spędziliśmy jeszcze całkiem aktywnie na miejscu. Plany były dwa: hinduska świątynia Sita Temple oraz zakupy. :)
Pierwszy – z przygodami – ale udało się zrealizować, choć znów trzeba było pojechać kawałek poza miasto. Żeby było zabawniej, kierowca tuk tuka zawiózł nas najpierw pod zupełnie inną, starą i nieczynną już świątynię, bo albo nie chciało mu się jechać aż tam, albo zwyczajnie nas nie rozumiał. Jednak byliśmy nieugięci i słusznie, bo ta właściwa Sita Temple okazała się niezwykła. Trafiliśmy akurat na czas obrzędów i składania darów. Ja dostałam błogosławieństwo, a Romek stał z boku i tylko obserwował. Dość magiczne miejsce i nawet są tam w skałach odciski stóp Hanumana (który szukał tutaj porwanej Sity). Było w tej świątyni coś, co sprawiało, że nie miałam ochoty stamtąd jechać i przedłużałam pobyt na ile to możliwe. Jednak czas gonił i musieliśmy wracać, więc pojechaliśmy prosto na zakupy do centrum.
Blond-Europejka ze śladem hinduskiego błogosławieństwa na czole robiła w mieście furorę ;) ale targowali się i tak niechętnie, ech…;) Co nie znaczy, że nie udało się kupić bajecznie tanich rzeczy. Przyprawy (w tym jedne konkursowe z fanpage’a), firmowe ciuchy zachodnich marek szyte na miejscu i – chyba najbardziej cieszące – miejscowe szafiry. Te ostatnie wydobywane są na Cejlonie i sprzedawane po śmiesznych dla nas cenach. Przykładowo dwa zielone kamienie do małych kolczyków, najprawdziwszych, cudnych szafirów (z certyfikatem, bo to był legalny sklep jubilerski) kosztowały poniżej 50 zł!! Dlatego wiedząc, że to dobre miejsce na takie zakupy, nie mogliśmy jechać dalej, nie zaopatrując się w tego typu pamiątki. ;)
Ale gdy już zdobyliśmy to, co planowaliśmy, wróciliśmy po plecaki do naszego hoteliku, by następnie zapakować je na dworcu w małego busa z tabliczką „Kandy”…:)
A tu jeszcze kilka dodatkowych zdjęć z Nuwara Eliya i okolic.
8 komentarzy
Piękne są te dachy omszone… A z tymi zakupami, to może powoli, bo Wam miejsca w plecakach zabraknie?:)
No tak, jak podróżowanie z plecakiem jest wspaniałe, tak ograniczenia "pamiątkowe" są jednak pewnym mankamentem ;)
Pola herbaciane są piękne
Trudno temu zaprzeczyć :) gorąco polecamy zobaczenie ich na własne oczy!
Wygląda tak, hmmm, kolonialnie, jak z filmu. A te zielone pola, daliście trochę photoshop, czy same z siebie tak mocno zielone?
Te listki z samych czubków – gotowe do zerwania – są dość intensywnie zielone.:) Poza tym część zdjęć jest z raw-ów, więc mieliśmy trochę wpływ na kolor, ale akurat plantacje widziane z pociągu są z cyfrówki i "nietknięte" żadnym programem.
Oj chyba bym się obkupił w zapas herbaty na co najmniej rok ;)
Dokładnie tak zrobiliśmy i nawet jeszcze trochę zostało…;)