O bitwie pod Grunwaldem słyszał każdy, ale kto widział? Jagiełło, wiem. Ale nie pytam o tę w 1410 roku, a jej inscenizację. Bo bitwa odbywa się co roku! I to tak na serio! Uwielbiam te momenty, gdy można łączyć swoje pasje. U mnie rower jest wprawdzie świeżynką, ale zamiłowanie do średniowiecza zaprząta mi głowę odkąd pamiętam. I nie chodzi tu tylko o zamki, księżniczki i smoki. Średniowieczną muzykę zaczęłam grać już w podstawówce, na studiach skupiłam się na materiałach źródłowych i wczesnych notacjach muzycznych, a gdzieś obok tego było zawsze bractwo rycerskie. Właściwie to trzy, bo losy różnie się układały, ale nie zmienia to faktu, że pod Grunwald jeżdżę już od 14 lat. Z tym, że rowerem tam jeszcze nie jechałam. Czas to zmienić i przyznam, że robię to z ogromnym podekscytowaniem!
Czekałam na ten moment bardzo długo, bo od mojej ostatniej wyprawy rowerowej minął już prawie rok. I tak się złozyło, że do dziś nie miałam czasu czegoś podobnego powtórzyć. Poprzednim razem było Podlasie i wschodnia granica Polski, więc trudno było o lepszy start, by rozpalić w sobie pasję podróżowania rowerem! A jeszcze fajniejsze było to, że sama wyprawa miała swój cel – jechałam na ukochany festiwal muzyczny, na który jeżdżę w zasadzie od dziecka. I ma on – co już niemal oczywiste – ogromnie dużo związku ze średniowieczem! Podróż ta wyszła trochę z żartu, przypadku, inspiracji i potrzeby spróbowania czegoś nowego. Kupiłam więc rower i jeszcze tego samego miesiąca zapakowałam się w drogę. Tak oto złapałam swój nowy nałóg…
W każdym razie, skoro pierwsza moja daleka wyprawa stała się częścią małego-osobistego projektu [Rowerem na festiwal. Daleko? Być może (…)], to aż dziw, że tak późno wpadłam na aktualny pomysł. I tylko rozmyślałam przez ostatni miesiąc: gdzie by tu w tym roku się wybrać… No bo na Grunwald miało być samochodem. Jak zwykle. Nuuuda! :D
Swoją drogą, nie byłam tam dotąd w formie cywilnej ani raz – zawsze historycznie i na dłużej. Tym razem dopedałuję pewnie na samą bitwę – w sobotę – i droga tam i z powrotem zajmie dużo, dużo więcej, niż pobyt w ukochanym miejscu. Jednak po tylu latach, myślę, że można sobie pozwolić zobaczyć tak dobrze znane wydarzenie od strony publiczności. W szortach, trampkach, z telefonem i uruchomionym Snapchatem. Znów coś nowego, a co! Byłam już jako zwykła dziewczyna z plebejskim wdziankiem, obozowa kucharka, dama z wyższych sfer, markietanka z wodą, a nawet założyłam hełm i kolczugę, by wziąć udział w bitwie jako łucznik. Za to jako turystka z plastikowym kubkiem w ręce jeszcze nie byłam! Przyszła więc pora i na taki eksperyment.
Inscenizacja bitwy pod Grunwaldem – kiedyś i dzisiaj…
To wydarzenie ewoluuje, jak wszystko – ja, Ty, cały świat. Tylko czy na lepsze? No niestety niekoniecznie. A przynajmniej nie dla każdego. Patrząc od strony publiczności na pewno idzie w dobrą stronę, bo taki turysta ma wygodnie, komercyjnie i rozmachem. Ale nie cieszą się z tego rekonstruktorzy, bo jednak komercja zabrała nam jedną z najfajniejszych w Polsce imprez dla miłośników późnośredniowiecznej historii. Osobiście pamiętam czasy, gdy był to super-pozytywny zlot ludzi z całej Polski (i nie tylko!), gdzie raz do roku mogliśmy wszyscy spotkać się dla zabawy, tych właśnie ludzi, dla celebracji zapominanej kultury oraz przeżycia kilku dni i nocy w formie stylizowanej na wieki średnie. Czyli odpoczynku od cywilizacji, internetów i problemów życia codziennego. Jednak z czasem doszły kolorowe namioty z marką współczesnego piwa, plastik-fantastik i nawet wesołe miasteczka z donośnym disco w głośnikach (!!!). Można dostać watę cukrową, lody świderki i całą tę odpustową tandetę, która stara się przyćmić rękodzieła ludzi z pasją, prezentujących na swoich straganach nieraz prawdziwe skarby. A najsmutniejsze jest to, że na inscenizację przyjeżdżają w tych tłumach poszczególni ludzie, którzy ignorancję mają na najwyższym poziomie i słuchając niektórych tekstów, robi się człowiekowi słabo… Ale o tym napisze już po powrocie z wyprawy.
Tymczasem nastawiam się najlepiej jak mogę i wyruszam z Gdyni przez Tczew i Ostródę aż po Muzeum Bitwy pod Grunwaldem. A jak wrócę? Jeszcze nie wiem. Wypadałoby jechać na Malbork prawda? ;) Nie wykluczam! Jedyne co, to przyznam się Wam, że moje historyczne ciuchy i tak zabiorę. Bo jak nie wytrzymam tam jako człowiek z przyszłości, to przeniosę się do czasów właściwych. Gdzie polskie oddziały, pod dowództwem Władysława Jagiełły, walczyły z wrogiem na własnych ziemiach. Gdzie tworzyła się historia, która miała wpływ na to kim jesteśmy teraz. Gdzie budowała się nasza duma narodowa, a bohaterstwo było na tak wysoką skalę, że dziś możemy już tylko o tym poczytać w książkach. Dlatego zawijam kiecę i lecę… yyy… tzn. jadę!
JADĘ KIBICOWAĆ NASZYM!!!
POLSKAAAAA… ♪♫
A, no i pamiętajcie: SNAPCHAT: gonimyslonce.pl
* * *
UWAGA! > jest już post napisany po powrocie z wyprawy >> Inscenizacja bitwy pod Grunwaldem | Sztuka, pasja i historia w jednym (klik) << zajrzyj!
12 komentarzy
Uważaj by Krzyżacy nie wygrali ;)
Nooo… powiem Ci Kasia, że było dość niepokojąco (ciut się spóźniłam na bitwę, bo strasznie pod górę pedałuje się na ten Grunwald!). Ale jak tylko wjechałam na „trybuny” i groźnie spojrzałam na pole, od razu nasi się dźwignęli i szala przechyliła się na naszą korzyść! Jednak co wprawny kibic, to wprawny kibic…! :D
Widziałam, widziałam i to nie byle jaką, bo w 600. rocznicę :)
Obroniłam pracę magisterską, a dzień później świętowałam pod Grunwaldem :)
Świetna nagroda za obronę! :D Jedyne co, to wtedy był chyba najbardziej kontrowersyjny Grunwald „ever” ;) frekwencja przerosła organizatorów i pewnie sama widziałaś co się działo. Ale bitwa przebiegła jak należy, nasi wygrali, więc pod tym kątem nie ma zastrzeżeń. :) Super, że byłaś z nami!
Doskonale! Byłam na podobnej imprezie ale w Malborku – to było oblężenie miasta. Miałam to szczęście, że znalazłam się tam jako członek grupy reenaktingowej. Przechadzanie się w średniowiecznej sukni we wdzianku z epoki i gościnność karczmarzy, którzy wietrzyli większy zysk, jeśli tylko w ławach zasiądą damy, wieśniaczki i rycerze… i każdy chciał sobie robić z nami zdjęcia (za drobną opłatą). Wspaniały czas i wspaniali, historycznie zakręceni ludzie.
Ale fajnie! Oblężenie Malborka to chyba druga co do rangi impreza tego typu w Polsce. I tradycyjnie, jest zawsze po Grunwaldzie. Super, że Ci się podobało i w zasadzie ani trochę się nie dziwię ;)
Szerokiej drogu! Słyszałam o tych inscenizacjach, ale nigdy jakoś bardziej się nie interesowałam tematem. A doświadczenie wydaje się ciekawe, choć rozzalenie trochę rozumiem ;)
Ja wiem, że nie każdy musi być zakręcony na punkcie historii ;) ale polecam kiedyś się jednak wybrać. Słuchając opinii ludzi, którzy nie są z ruchem rycerskim związani, jestem przekonana, że taka inscenizacja może się podobać każdemu. Bo to jest tak nietypowe i w tak niezwykłym miejscu, że trudno nie znaleźć w tym czegoś dla siebie :)
Fantastyczny pomysł, kiedyś wieki temu byłem w muzeum ale na samej rekonstrukcji nigdy. Z Wrocławia jest niestety kawałek… :(
A widzisz, a ja nigdy nie byłam poza inscenizacją, a bardzo ciekawa jestem jak to miejsce wygląda, gdy jest pusto i spokojnie. ;) A z Wrocławia może i jest kawałek, ale zawsze można się z kimś zgadać, bo stamtąd na pewno jedzie sporo ludzi i wystarczy dorzucić się do paliwa. Polecam! ;)
Zawsze chciałem się na to wybrać, ale czad! :) Z chęcią w ogóle wziąłbym udział w takiej inscenizacji!
Chęci to już połowa sukcesu ;) trzymam kciuki, by w końcu Ci się udało dotrzeć tam w lipcu! Natomiast w kwestii samej inscenizacji – nie jest łatwo dostać się na pole, bo to jednak trochę czasu i przygotowań jest. Żaden dowódca chorągwi nie wpuści na bitwę ludzi, których nie zna, lub nie ma pewności, że potrafią ze swoją bronią obchodzić się w pełni poprawnie. Ale kto powiedział, że nie możesz spróbować wstąpić do ruchu historycznego i zacząć kolejnej nowej przygody? ;)