Tym razem na Zakaukazie trafiłam w maju. Gruzini twierdzą, że to idealny miesiąc, bo wszystko rozwija się i kwitnie kolorami jak z bajki. I powiem Wam – faktycznie! Odcieni zieleni więcej niż w paletach farb najwyższej jakości. A skoro to tak dobry okres, to najwyższa pora poznać coś nowego, poza Tbilisi i okolicami. Czas na wycieczki po Gruzji! I tu pojawiło się pytanie – co konkretnie zobaczyć? Oraz nie mniej intrygujące – w jakiej kolejności?? Czy zacznę od winnego regionu Kachetii z obiecaną degustacją wina? A może najpierw Gruzińską Drogą Wojenną podjadę pod sam Kazbek? No i przecież ja uwielbiam zamki! Więc czy uda się zobaczyć Twierdzę Rabati na własne oczy? Albo historyczną, skalną Wardzię?? Zresztą… bez względu na kolejność, ważne by poznawać nowe tereny z osobistej listy marzeń. Smakować, podziwiać, dreptać i wznosić toasty – w końcu to Gruzja!
U mnie wszystko zaczęło się od stolicy. Każdy kto był w Tbilisi wie, gdzie znajduje się Plac Wolności. To miejsce spotkań w Barze Warszawa, przystanek busów z lotniska przy Kutaisi, dobry start chcąc pieszo poznawać starą część miasta, czy też okazałą ulicę Rustaveli. W zasadzie ta miejscówka ma wiele więcej zalet, ale o tym napiszę innym razem, bo to nie ma być tekst o Tbilisi. :) A chcąc poznać pozostałe części kraju, warto skręcić ze wspomnianego placu w ulicę Kote Abkhazi, czyli w stronę najstarszej części miasta. A tam, na samym jej początku, znajdują się wrota do bajecznej Gruzji w postaci Spirit of Georgia. W moim przypadku, wystarczyło znaleźć się na wysokości wejścia do biura, by stojący przy ławeczce Jakub zagadał po polsku:
– Mamy na jutro jeszcze wolne miejsca do Kazbegi, chcesz jechać? – Ha, czyli Kazbegi – pomyślałam – wspaniale! Zaczynam z prawdziwym przytupem, od perełki z perełek. Wprost idealnie!
Aaaaale nie myślcie sobie, że każdy, kto za granicą zagada do mnie po polsku, od razu ma pewność, że gdzieś się z nim wybiorę! :D Spokojna głowa. Po prostu Jakuba poznałam już wcześniej, podczas poprzedniej podróży do Tbilisi. Nawet stał w dokładnie tym samym miejscu. Wtedy akurat, skierowane w moją stronę słowa w języku polskim, zrobiły na mnie dużo większe wrażenie. Oczywiście pozytywne. I choć wycieczki wtedy też przedstawiał kuszące, nie maiłam szans na nieplanowane wyprawy poza stolicę. Niestety. Ale teraz było dokładnie odwrotnie – dziś właśnie o nie chodziło.
– Jasne! – odparłam z entuzjazmem – na którą godzinę mam być gotowa?
– O 9:00 ruszamy, bądź proszę przynajmniej kwadrans wcześniej.
I byłam. Zwarta, gotowa i podekscytowana.
Wybierasz się do Gruzji? Przeczytaj post praktyczny >> Gruzja na własną rękę | Co warto wiedzieć przed podróżą?
Ananuri > Gudauri > Kazbegi – wycieczka objazdowa (1 dzień)
Grupą kilkunastu osób wyruszamy punktualnie spod biura, z przewodnikiem o jakże oryginalnym w Gruzji imieniu – Giorgi. Siadam wygodnie, przecieram szybę, przygotowuję aparat i… jak to ja – dopijając ostatnie łyki sporej kawy – już na wstępie zaczynam się martwić, czy gdzieś w tych górach będzie jakiś postój na toaletę. No cóż, ekscytacja podróżą to jedno, ale życie życiem, a przecież gdy jedzie się w grupie, to nie to co samemu – trzeba się dostosować. I wtedy, jakby w odpowiedzi na moje obawy, przewodnik informuje przez mikrofon, że teraz przedstawi nam kilka ciekawostek dotyczących samego Tbilisi, a za ok 25 min, zatrzymamy się na chwilkę przy WC, by już poza miastem sunąć prosto do celów naszej wycieczki. No bajka! ;) Teraz mogę już spokojnie i bez stresu jechać, wsłuchując się w słowa Gio, który niemal całą drogę opowiada nam o Gruzji, jej historii i relacjach z innymi krajami. A wszystko to przeplata ciekawostkami dotyczącymi miejsc, czy sytuacji mijanych na trasie. Mogłam nic nie czytać przed podróżą, a i tak wielu rzeczy bym się dowiedziała. Dobry przewodnik to jednak skarb!
Mijając dobrze mi już znane miejsca, czyli monaster Dżwari [Jvari] i dawną stolicę Mchceta, docieramy do pierwszego przystanku. Na moment zachwytu, refleksji nad pięknem przyrody i oczywiście uwiecznienia kadrów na posiadanych sprzętach. I choć poniższe zdjęcie bardzo stara się pokazać piękno tego miejsca, to jednak stanąć w otoczeniu takich widoków, wziąć głęboki oddech i patrzeć w dal na tę taflę wody… to zwyczajnie trzeba przeżyć samemu! No więc chłonę najlepiej jak potrafię, podziwiając malownicze wzniesienia i jezioro Żinwali [Zhinvali], czyli sztuczny zbiornik utworzony na rzece Aragvi, którego objętość ma – uwaga – ponad 500 000 000 m3!! No… wow!
Po chwili jednak trzeba się otrząsnąć z wrażeń i śmignąć zwinnie busem do historycznej atrakcji – twierdzy Ananuri (XVI/XVII w.), siedziby książąt Aragwi. Bajecznie położona – z górami w tle oraz przy zachodnim krańcu zbiornika Żinwali – robi fantastyczne wrażenie. Kiedy byłam tu zimą, wszystko przykryte było białym puchem, a teraz już wiosenno-zieloną kołderką. Sama nie wiem, który krajobraz podoba mi się bardziej, ale teraz przynajmniej jest mi ciepło ;). Tylko niestety słonko ukryło się za chmurami i nie odbija od historycznych murów tak, jakby mogło. Gdyby było. No trudno.
- wejście jest za darmo
- w głównej cerkwi (Wniebowzięcia NMP) – jak zresztą w każdej innej świątyni prawosławnej – kobiety przykrywają włosy chustami; warto zabrać ze sobą, bo nie wszędzie jest możliwość wypożyczenia; jak nie ma, to jakiś kaptur na głowę, buff, cokowiek, albo nie wchodzić…
- przed wejściem do twierdzy są stoiska z pamiątkami, czymś do przegryzienia, napojami itp.
- toalety również są, opłata 50 tetri/osoby (100 tetri = 1 GEL)
- wszelkie podane w tym wpisie ceny są z maja 2017 roku, w tym czasie 1 GEL (lari) = 1,61 PLN
Kolejny przystanek na trasie, to punkt widokowy na dolinę rzeki Aragvi, przy którym stoi (od roku 1983) okazały pomnik przyjaźni rosyjsko-gruzińskiej. Pomimo kapryśnej pogody, niezwykłe położenie pomnika oraz otaczające go widoki, robią zapierające dech w piersiach wrażenie. Wciąż jeszcze sporo śniegu na zboczach, przebijająca zieleń oraz żywe kolory budowli tworzą niezwykle fotogeniczny charakter. Dwie osoby z naszej grupy korzystają z opcji przelotu paralotnią pomiędzy szczytami gór, a my mamy chwilę na przekąski, zdjęcia i sporą dawkę ciekawostek od przewodnika. Ja dodatkowo poluję na fajne ujęcia krajobrazu z paralotnią na głównym planie. Wprawdzie jest chłodno, no ale przecież nie byłabym sobą, gdybym odpuściła dobre kadry dla opcji siedzenia w cieple, czy też jedzenia…;)
- nie ma opłat za zwiedzanie, jedynie lot paralotnią można zamówić wcześniej w biurze Spirit of Georgia za 250 GEL
- są toalety – 50 tetri
- przy parkingu jest kilka stoisk z pamiątkami, owocami i jedna jadłodajnia
Znajdująca się nieopodal Przełęcz Krzyżowa, jest najwyżej położonym punktem na Gruzińskiej Drodze Wojennej (2397 m n.p.m.), a wszystko to położone zaraz za najpopularniejszym kurortem narciarskim – Gudauri. Atrakcja goni atrakcję i tak śmigamy sobie busem przez coraz bardziej ośnieżone tereny. Aż do miejscowości Stepantsminda (dawniej Kazbegi), gdzie przesiadamy się do kilkuosobowych samochodów terenowych. Z ich pomocą wtaczamy się powoli po bardzo trudnych, górskich drogach, pod najbardziej pocztówkowy kościół Gruzji – monaster Świętej Trójcy [Cminda Sameba]. Szczerze ucieszyłam się, że zabrałam ze sobą Aviomarin na tę drogę, bo taki „offroad” połączony z serpentynami, nie jest dla żołądka łatwy do zniesienia. Nawet Gio podkreśla, że na lunch zatrzymamy się PO tej trasie, by teraz jechać z pustym żołądkiem :D. Ale trwa to tylko około 20 minut i wszyscy (bez większych atrakcji) docieramy na górę.
Niestety słońce tego dnia nijak nie chce się pokazać. A może nawet chce, ale chmury skutecznie mu to uniemożliwiają. I nie tylko słonku, bo ukrywają też przed nami cel wielu wspinaczek – szczyt Kazbek, u którego stóp właśnie się znajdujemy. Przez moment litują się nad nami odsłaniając jego fragment, ale pewnie nie każdemu udaje się to uchwycić. A szkoda.
Przymykając oko na pogodę, sam klimat cerkwi wewnątrz jest tak niepowtarzalny, że nie są w stanie popsuć go nawet spore ilości turystów (na szczęście nie wszyscy naraz wchodzą do środka, albo generalnie nie wszyscy). Ja zostaję chwilę dłużej [z głową okrytą chustą!] i zapalam świece. Dwie z nich są za Łukasza i Bartka, dwóch znajomych chłopaków z krakowskiego AGH-u, którzy zginęli w tym miejscu, spełniając swoje marzenie o zdobyciu szczytu Kazbek. Tak, tego samego, który dziś nie ma odwagi mi się pokazać, a który w 2013 roku oglądałam na wielu zdjęciach towarzyszących miażdżącym wiadomościom o poszukiwaniach kolegów w gruzińskich górach… Refleksję przerywa mi dźwięk czyjegoś telefonu (serio?!).
Czas wracać, by zrobić jeszcze kilka zdjęć i ruszyć na dół na coś pysznego gruzińskiego, w tradycyjnej knajpce.
- aby dojechać pod cerkiew, trzeba wynająć terenówkę, która na ten moment kosztuje 60 GEL (przy 6 osobach po 10 GEL/os., przy 5 os. po 12 GEL, itd.)
- restauracja w Stepantsminda ma ceny lekko wygórowane, ale jak na polskie warunki to i tak nie jest drogo, niestety za WC płaci się dodatkowo – 50 tetri (również klienci)
- zupełnie poważnie, doradzam od siebie sprawdzony środek na objawy choroby lokomocyjnej przed wyprawą na górę (ja dzięki niemu mogłam nawet snapować z tej bardzo wyboistej trasy, ale nie chcę nawet myśleć co by było, gdybym nic nie wzięła wcześniej…)
- świece można kupić za kilka tetri (w zależności od wielkości), tak tu, jak i przy każdej innej cerkwi
A był to prawie ostatni przystanek, bo zaraz po napełnieniu żołądków ruszamy w drogę powrotną – do Tbilisi. Z krótkim foto-stopem pod tym niezwykle mineralnym miejscem na trasie. Niektórzy biegli z butelkami, by nalać sobie wody dla siebie. Ale ja się nie skusiłam… z dala od domu piję tylko butelkowaną, przebadaną wodę i takie podejście polecam.
Niektórzy dogadują się z biurem tak, że nie wracają do Tbilisi, a w zostają w Stepancmindzie na dłużej, gdzie organizują sobie nocleg. To też bardzo fajna opcja, dzięki której jest więcej czasu na przetuptanie okolicy, czy trekkingi w inne bajeczne miejsca nieopodal – jak np. Dolina Truso, którą bardzo ładnie pokazali Anita i Paweł z bloga 101 Countries Before 50.
Wardzia > Achalciche > Bordżomi – wycieczka objazdowa (1 dzień)
Gdy dowiedziałam się, że na kolejną wycieczkę pojadę z tym samym przewodnikiem, bardzo się ucieszyłam. Od Giorgiego naprawdę sporo można się dowiedzieć, a to jest super przy takim poznawaniu nowych części świata. Do tego trafił mi się ten sam kierowca co ostatnio – Vaja – i śmiało mogę stwierdzić, że jest to najlepszy gruziński kierowca z jakim jechałam! A znam ich już dość sporo. Nie jeździ on jak wariat, a naprawdę rozsądnie, zupełnie jakby zdawał sobie sprawę z tego, że ma na pokładzie ludzi, za których bierze odpowiedzialność – no szacun! ;) A do tego ma bardzo fajnego mercedesa z wieloma udogodnieniami, jak dla mnie – bomba!
Zajmuję swoje miejsce z przodu – pomiędzy kierowcą, a przewodnikiem – wyjmuję aparat, notes i jestem gotowa. Tym razem udajemy się praktycznie pod samą granicę z Turcją, by zobaczyć skalne miasto – Wardzia [Vardzia] (XII-XIII w.). Podczas dość długiej trasy słucham kolejnych historii oraz ciekawostek i z każdą chwilą nabieram większego szacunku do królowej Tamar, o której dotąd wiedziałam niewiele. A to właśnie za jej czasów miasto wydrążone w skałach miało swój złoty okres. Wprawdzie, gdy docieramy na miejsce słońce zadziornie flirtuje z nami, pojawiając się i znikając za chmurami, ale i tak udaje się zrobić kilka ciekawych ujęć zabytku i okolicy. Po wysłuchaniu wstępu do zwiedzania od Gia, idę pobiegać po schodkach, tunelach i nacieszyć się efektami kreatywności człowieka, w wykorzystaniu natury do stworzenia czegoś tak niezwykłego. W tak odległych czasach!
- podwiezienie z parkingu pod skały kosztuje 1 GEL pod górę i 1 GEL z powrotem na parking (płatne u kierowcy)
- bilet na zwiedzanie 5 GEL/os.
- przy parkingu, nad samą rzeką, znajduje się restauracja z bardzo dobrym jedzeniem, kraftowym piwem i w tak pięknej scenerii, że aż dziw, że ceny ma całkiem niskie
- darmowe WC na terenie parkingu
- w centrum zabytku znajduje się czynna kaplica, by do niej wejść, standardowo dla kobiet obowiązuje nakrycie na głowę
Wprawdzie jesteśmy zaledwie kilkanaście kilometrów od Turcji, jednak nie ma szans na odwiedziny u sąsiadów. Kierujemy się za to w stronę kolejnej perełki regionu – Twierdzy Rabati w Achalciche [Akhaltsikhe], co w zasadzie – poprzez historyczne zawirowania – sporo „tureckości” ma nam zaprezentować. Ale zanim tam dotrzemy, krajobrazy mijane po drodze zupełnie mnie rozbrajają! Mam świetną miejscówkę, więc pstrykam zdjęcia raz za razem, próbując uwiecznić jak najwięcej z tego co widzę. Niestety żaden kadr tego nie oddaje. Przepiękne, górskie tereny i malownicze drogi są tak odmienne od tych, które mijaliśmy jadąc Gruzińską Drogą Wojenną, że choć zwykle wolę sformułowanie „po prostu inne” niż „ładniejsze”, to jednak te dzisiejsze zwyczajnie przemawiają do mnie bardziej. Jestem oczarowana i nawet nie wiem kiedy, Vaja zatrzymuje busa pod murami zamku w Achalciche.
Miejsce podobno kontrowersyjne po odrestaurowaniu zabytku, bo nie wszędzie oddaje klimat starości zabudowań. Ale mnie się podoba. Jest rozległe i fotogeniczne, a swoiste skrzyżowanie kultur sprawia, że głowa niemal kręci się dookoła. Do tego burzowe niebo, wraz z przebijającym słońcem, robi nam niezwykły spektakl światła i cieni na nietypowych elementach kompleksu Rabati. Jego początki sięgają IX w. i od tego momentu, w zależności od tego kto sprawował władzę, dobudowywano elementy o różnych funkcjach. O tureckim panowaniu (od XVI w.) przypomina w sposób szczególny wyższa cześć warowni, z okazałym meczetem w centralnej części. Całość jest na tyle nietypowa, że biegam z aparatem jak szalona i przegapiam godzinę spotkania przy busie… gdy dobiegam, wszyscy już czekają. Przyjmuję więc taktykę najbardziej uroczego uśmiechu, który udało mi się dotąd opanować i ze spuszczonymi pokornie rzęsami, wskakuję na swoje siedzenie. Od razu ruszamy dalej. Prosto w stronę ulewy…
- część dolna twierdzy jest ogólnodostępna, biletowany jest zamek górny, który robi największe wrażenie 6 GEL/os.
- przy kasach jest kawiarnia, można też zakupić pamiątki
- latem w tutejszym amfiteatrze odbywa się wiele koncertów i wydarzeń
Ostatnim przystankiem na tej trasie, jest uzdrowisko Bordżomi [Borjomi]. Słynną wodę (z tą samą nazwą) o wielu pozytywnych właściwościach, można dostać nawet w Polsce. Niestety pada deszcz i jest chłodno, więc ten spacer nie należy do najbardziej relaksujących. Ale warto podejść nie tylko do kraników z wodą – przy których sporo osób napełnia butelki – bo kawałek dalej jest piękny wodospad! Wprawdzie, gdy patrzę do góry deszcz wpada mi do oczu, ale pocieszam się, że nie ma tego złego – zawsze przy większych opadach, wodospady są bardziej okazałe! Dodatkowo, wiosenna zieleń pięknie ozdabia krajobrazy, winogrona rosną dorodne i słodkie, a jak już urosną, będzie co?… Wino! ;)
Ha! Grunt, to znaleźć pozytywy nawet w brzydkiej pogodzie, prawda?
- wejście na teren parku – 2 GEL/os.
- woda w kranikach w ogrodzie bez opłat
- na wiosnę (i pewnie nie tylko) warto zabrać ze sobą w podróż coś p/deszczowego… ;)
Kachetia: Cinandali > Kwareli > Signagi – wycieczka objazdowa (1 dzień)
Gdy okazuje się, że na kolejną gruzińską wycieczkę znów jadę z kierowcą Vaja, aż kawa w kubku na wynos smakuje lepiej! Prawie się nie rozumiemy, a jednak witamy jak starzy znajomi. Wprawdzie dziś trafia mi się inny przewodnik, ale wygląda sympatycznie i do tego ma na imię – uwaga – Giorgi! To chyba tak, żeby łatwiej było zapamiętać. No co za kraj! :D Nie wiem jakie jest najpopularniejsze imię męskie w Polsce, ale co do gruzińskiego, nie mam już wątpliwości.
Ruszamy tym razem na wschód, w stronę winnych regionów. A słońce im bliżej winnic, tym mocniejsze – no w końcu!
Pierwszy przystanek, to kilka minut w najwyższym punkcie trasy, skąd widok jest tak piękny, że prawie zapominam sięgnąć po aparat. Tylko patrzę w dal i dopadają mnie refleksje o pięknie świata, epokach kształtowania górskich terenów, urokach wiosny i tym, jak bardzo kocham podróżować…:))
No tak, skoro mowa o tym ostatnim, czas ruszać dalej. Choć niedaleko, bo zanim zdążyłam się dobrze rozsiąść, stajemy na parkingu przy rezydencji księcia Aleksandra Czawczawadzego w Cinandali [Tsinandali]. Znany poeta, zwany jest „ojcem gruzińskiego romantyzmu”, a w jego pałacu bywały popularne i ważne osobistości różnych krajów. Aktualnie jego dom jest ciekawym muzeum, z winiarnią oraz imponującym ogrodem.
Podczas tej wycieczki pozbierała się naprawdę fajna ekipa. Szczególnie wesoło jest, gdy poznaję przesympatyczną parę z Polski, a drugą z Ukrainy. Świetną atmosferę dopełnia fakt, że pogoda jest cudowna! Staram się więc spędzić jak najwięcej czasu na zewnątrz, buszując alejkami, czy wręcz labiryntem z żywopłotu. Tak natrafiam na niezwykle wyglądające drzewko życzeń, pełne kolorowych wstążek i nie tylko. A po poznaniu jego roli oraz otrzymaniu wstążeczki od Gio-przewodnika, postanawiam dowiązać tam też i swoje życzenie. Jakie? Ha! No przecież nie zdradzę! ;p Choć wciąż czekam na jego spełnienie…;)
- wejście jest płatne – same ogrody: 2 GEL, wraz z muzeum: 5 GEL
- wewnątrz jest bar oraz darmowa toaleta
Jakby dotąd nie było wystarczająco wesoło, doczekaliśmy się i wina. Sami koneserzy – mogłoby się wydawać – pojechali na tę wycieczkę. Ja trochę obawiam się obfitej degustacji jeszcze przed obiadem, ale inni wydają się być gotowi na wszystko. ;) W niewielkiej Kwareli [Kvareli] zatrzymujemy się na zwiedzanie i degustację przy firmie Kindzmarauli. Podzieleni na dwie grupy ruszamy w krainę, której zawdzięczamy znakomity dodatek do obiadu, serów, czy po prostu spotkań. Pomiędzy flagami państw współpracujących z korporacją, łopoczą na wietrze też biało-czerwone barwy i trudno się tu nie uśmiechnąć. Poznanie procesu od zbiorów winogron, aż po butelkowanie, to bardzo fajne doświadczenie. Tradycyjne sposoby leżakowania, dobór materiałów, miejsc, temperatur… cała ta wiedza znakomicie wprowadza w degustację, która jest pod czujnym okiem przewodnika z winiarni. Uczymy się prawidłowo nalewać, trzymać i smakować wszelkimi zmysłami. To od nas zależy jakie rodzaje win będziemy próbować i to jest super. Szczególnie polecam czerwone wytrawne, którego w Polsce nie dostaniemy – firmową perełkę. Jest moc! Nie ma co…:)
Kto ma ochotę zakupić zapasy, ten idzie do sklepu, a kto nie – wygrzewa na słonku. Nam już tym razem cała międzynarodowa grupa tak fajnie się zintegrowała, że serio nie wiem, czy wino miało na to wpływ, czy wcale nie było do tego potrzebne…
- samo zwiedzanie winnicy jest bezpłatne, a przy degustacji płaci się 2 GEL za każdy kieliszek wybranego wina
Na terenie obiektu jest restauracja, gdzie zjadamy obiad i po nim ruszamy do miasta miłości – Signagi [Sighnaghi]. Jeszcze dobrze nie wjechaliśmy w bramy historycznego zabudowania, a ja już się zakochałam! Pogoda jest piękna, miasteczko niewielkie i klimatyczne, turystów niemal brak, a prawdziwą wisienką na torcie jest widok na Dolinę Alazani. No wow! Chciałoby się chłonąć ten krajobraz całym sobą. Tak mocno, by został. Zachować jakoś! Zabrać do domu… Dobrze, że każdy ma dzisiaj aparat fotograficzny. To niby tylko zdjęcia, ale jednak – zostają z nami…
Gio opowiada nam historię kamiennego Tamady, którego w różnych rozmiarach można spotkać w wielu miejscach w Gruzji. To jeden z najważniejszych symboli tego kraju, odnaleziony, jako niewielka statuetka z brązu, datowana na VII w p.n.e.(!). Dalej większość udaje się za przewodnikiem, ja jednak idę w dokładnie odwrotnym kierunku, bo to miejsce jest właśnie takie, w jakich lubię gubić się gdzieś w uliczkach, czy zakamarkach… I w jednym z nich wybieram sobie knajpkę, gdzie siadam na kawę.
Chętnie bym tu została na dłużej, ale pora na ostatni przystanek. Ania (z polskiej części ekipy) robi nam z Gio oraz Vaja pamiątkowe zdjęcie i opuszczamy miasteczko, do którego ja osobiście na pewno jeszcze wrócę!
- tutaj zapłaciłam tylko za espresso ;) 3 GEL
- jest opcja wejścia do Muzeum Signagi (z galerią obrazów Niko Pirosmaniego), ale od nas nikt się nie decyduje, wolimy tuptać wewnątrz zabytkowych murów miejskich (wstęp do muzeum 5 GEL)
Końcowy punkt programu to klasztor św. Nino – Monaster Bodbe, znajdujący się około 2 km od Signagi. Bardzo ważny ośrodek głównie ze względu na fakt, że jest to miejsce pochówku św. Nino. I dookoła również są piękne widoki (choć te z Miasta Miłości bardziej zapadają w serce). Dodatkowo, nieopodal znajduje się święte źródło. Sam główny kościół, to perełka architektoniczna, jednak wewnątrz nie można robić zdjęć. I tutaj nie wolno zapominać o nakryciu głowy dla dam ;). Robimy ostatnie zdjęcia i zbieramy się do Tbilisi.
- brak opłat wszelakich!
Wycieczki po Gruzji – małe podsumowanie
Wspaniałe jest to, że wycieczki okazały się przynajmniej tak niezwykłe, jak tego oczekiwałam. Miejsca oczarowują nawet przy gorszej pogodzie, a wszystko inne co kraj ma jeszcze do zaoferowania, sprawia, że ma się tam ochotę wracać bez końca. Choć byłam trzy razy, to już rozmyślam kiedy wrócić! I wiem, że nie minie dużo czasu, a znów kupię bilety i polecę. Bo jak się dobrze poszuka, to można mniej wydać na powrotny bilet lotniczy, niż na jednorazowe, duże zakupy w hipermarkecie spożywczo-przemysłowym w Polsce. I mówię zupełnie serio. Może nie w szczycie sezonu, ale ten kraj jest wspaniały nie tylko latem!
Natomiast to, co jest super w opcji poszczególnych wycieczek ze Spirit of Georgia, to fakt, że oszczędzając czas i energię na organizację wielu rzeczy samemu, oferują coś na bardzo wysokim poziomie. Busy są komfortowe i z miejscowymi, dobrymi kierowcami. Mają bardzo aktywnych przewodników ze sporą wiedzą, którzy pomagają poznać kraj jak najlepiej. No i świetna miejscówka w samym Tbilisi sprawia, że i tak będziecie koło nich przechodzić. Szczerze mówiąc, szukałam czegoś, by móc się przyczepić, by tylko nie zachwalać, bo to może nie brzmieć wiarygodnie. Do ostatniej chwili obserwowałam, słuchałam uważnie i szukałam dziury w całym. Naprawdę nie znalazłam. Może dlatego, że są dość nową firmą na rynku i wyciągając wnioski z innych, wiedzą jak dobrze podejść do klienta? A że prowadzą ją Polacy, to zdają sobie dobrze sprawę, czego oczekujemy i na co zwracamy uwagę. W każdym razie wierzę, że jeśli wszystko będzie wciąż na takim poziomie na jakim jest teraz, to grono zadowolonych klientów będzie rosło nieustannie. I tego firmie życzę, bo na ten moment mogę śmiało napisać: Spirit of Georgia – robisz to dobrze! :)
Naturalnie, w ofercie mają wiele więcej wycieczek niż te trzy opisane powyżej. Po pełną ofertę zajrzyjcie na ich stronę >> Oferta wycieczek po Gruzji. Ja już nie mogę doczekać się kolejnej, którą też chętnie Wam kiedyś opiszę. I znów pojawi się pytanie – co tym razem? A wybór łatwy nie będzie, bo przecież Gruzja ma tak wiele do pokazania…♥
20 komentarzy
Byliśmy, widzieliśmy i było cudownie! Nasza pierwsza wycieczka do Kazbegi odbyła się niestety z innym biurem podróży. W busie był mega ciasno, o jakości dźwięku nie wspominajac. Przewodnik mówił tylko po rosyjsku a jego angielski był sporadyczny…. na szczęście to była nasza pierwsza i ostatnia nieprzyjemna przygoda. Na resztę wycieczek pojechaliśmy ze Spirit of Georgia – profesjonalnym biurem, z przewodnikiem który jeśli mówi ze będzie zwiedzanie w języku angielskim to takie będzie! Busy wygodne, jakość dźwięku fenomenalna, opowieści po drodze – magiczne! Zero ukrytych kosztów, sympatyczny kierowca i profesjonalny przewodnik – Giorgi! Nie zawiedliśmy się ani trochę, zobaczylismy piękne miejsca i poznaliśmy fenomenalnych ludzi! Polecamy Spirit of Georgia!
Ależ miło! ♥ Chyba trudno o lepszą rekomendację! Aniu, dziękuję za ciepłe słowa, zrobione zdjęcia i dodatkowo przesympatyczną kolację w Waszym towarzystwie już w stolicy! ;) Uściski dla Darka i do zobaczenia znów, gdzieś kiedyś… w świecie! :)))
My na zwiedzanie twierdzy Akhaltsikhe przeznaczyliśmy wstępnie 2 godziny i zaraz po planowaliśmy udać się do Turcji, ale podobnie jak Tobie wyszło nam trochę dłużej, a że podróżowaliśmy na własną rękę, to w końcu postanowiliśmy zostać w miasteczku na nocleg. I tutaj trafiliśmy 6 w totka, bo udało nam się zdobyć tani nocleg na wprost twierdzy, która – jak się okazało – w nocy wygląda równie imponująco! Natomiast po tureckiej stronie wylądowaliśmy w Karsie, gdzie znajduje się bardzo podobna twierdza – niestety strasznie zaniedbana i aż wierzyć się nie chce, że to Turcja zapłaciła za remont w Akhaltsikhe… może kiedyś i dla tamtejszej twierdzy nadejdą lepsze czasy…
Z takim noclegiem, to faktycznie jest Wam czego pozazdrościć :) musiało to wyglądać bajecznie! Natomiast, z tego co piszesz, bardzo szkoda tej twierdzy w Karsie i trochę dziwne, że do tego dopuścili. Może chcieli podkreślić „swoją tureckość” na gruzińskich terenach, a u siebie są zwyczajnie u siebie? ;) A może się doszukuję… trudno jednak nie pokusić się o jakąkolwiek refleksję w tym temacie. Trzymam jednak kciuki za odbudowanie pozostałych perełek tego typu! Bo uwielbiam…:))
Zastanawiam się co bardziej motywuje do tych wycieczek opisy, czy zdjęcia? Bardzo wciągający wpis, oby się kiedyś przydał, bo od pewnego czasu śledzę ceny lotów do Gruzji:).
Nie mam nic przeciwko, aby motywowało jedno i drugie! ;) Dziękuję bardzo i trzymam kciuki za tanie loty!! :)
Kocham Gruzję. Byłam tam dwa lata temu i oglądają Wasze zdjęcia, az łezka mi się w oku zakręciła :) Wspaniały kraj! Pozdrawiam
Super, że udało mi się wywołać chwile nostalgii i wzruszających wspomnień ;) choć to może nie do końca mój plan, by motywować kogokolwiek do łez! :D Ale dopóki tylko się kręcą, a nie kapią, to chyba jest ok! ;)) Zawsze można przemyśleć powrót…;)
Gruzja ciągle przed nami. I ciągle coś nam wypada, że nie realizujemy podróży do niej.
Niemniej większość z opisanych przez Was miejsc, mamy na naszej liście do zobaczenia :) Póki co mieliśmy w weekend namiastkę Gruzji, gdyż wpadliśmy do dość nowej, gruzińskiej restauracji w Wawie ;)
Przez kilka lat mieliśmy dokładnie tak samo. Była w planach, ale wciąż jakoś nie po drodze…;) Na szczęście w końcu się udało i Wam tego też życzymy!! :) A tymczasem, gruziński obiad w Polsce to zawsze dobra opcja ;)
O matko, jestem przezachwycony tym kompendium :) Będę je musiał koniecznie wydrukować przed pierwszą wizytą w Gruzji. Miasto wydrążone w skałach i monastyry to moi zdecydowani faworyci! Dzięki!
Takie słowa to jak balsam na duszę! ♥ Dzięki wielkie i jestem przekonana, że nie tylko monastyry i skalne miasta zrobią na Tobie wielkie wrażenie…;)
Gruzja… ciągle mi się marzy :) Może w przyszłym roku uda się poświęcić trochę czasu i wybrać się w tamte rejony. A wtedy Twój wpis będzie jak znalazł! :) Bardzo praktyczne i ciekawe wskazówki, które przeczytałam z ogromną przyjemnością!
Super, że dobrze się czytało i szczerze mam nadzieję, że wskazówki się przydadzą! Trzymam kciuki za realizację gruzińskiego marzenia! :))
narobiłaś mi ochoty na Gruzję, zwłaszcza na góry! od 1,5 roku próbuję się wybrać, w sumie w 2016 mieliśmy jechać – ale plan był, żeby wracać przez Turcję (akurat wtedy były te zamieszki i trochę strach był)… a w tym roku niestety nie wyrobiliśmy sobie wiz do Rosji + nie mamy na tyle czasu, żeby wybierać się na Kaukaz. ale obiecałem sobie, że najpóźniej na 18. pojadę właśnie tam :D
Piękny pomysł z ta 18-ką! :) Jeżeli już jest w takich zaawansowanych planach, to uda się na pewno. Ja bym chętnie kiedyś wybrała się tam drogą lądową. Szczególnie przez Turcję. Ciekawe jak w końcu Tobie się uda…:)
Ogromnie mi się zatęskniło za Gruzją po tej relacji! Muszę chyba w końcu, po małej przerwie, powrócić! :)
Do Gruzji cudownie się wraca! A chyba już szczególnie po przerwie. Cieszę się, że wywołałam tę odrobinę nostalgii…;)
Dla jasności – nie Pomnik Zwycięstwa, a Pomnik Wolności jeśli juz, stojący na placu Wolności. ;)
Zgadza się! Już poprawione – dziękuję bardzo! Kiepska to będzie wymówka, ale poprzedni post pisałam o Bangkoku, gdzie podobnym centrum dowodzenia jest własnie Pomnik Zwycięstwa. I pisząc początek o Tbilisi mózg mi chyba jeszcze w Bangkoku został. ;) W każdym razie gratuluję czujności, bo tyle zakochanych w stolicy Gruzji osób przeczytało już powyższy wpis i nikt się wcześniej nie zorientował…;)