Swiatynia Nieba, Pekin, Chiny

Chiny | kilka dni w Pekinie

autor Ewa
0 komantarz

Atmosfera i intensywność wydarzeń ostatnich tygodni w Polsce chyba nas nieco zmęczyła, bo przez pierwsze dni pobytu w Pekinie więcej odpoczywaliśmy niż zwiedzaliśmy. Nie bez znaczenia było też przeskoczenie nagle o sześć godzin do przodu i dwudniowy lot samolotem, przedzielony bieganiem po (prawie już zimowym) Kijowie. Dobrze, że Romek miał trochę więcej sił, bo w przeciwnym razie umarlibyśmy z głodu ;). Na szczęście mieliśmy też dodatkowe wsparcie żywieniowe, czyli „wyprawkę” od Sajowej części rodzinki, zawierającą przeróżne posiłki wymagające  jedynie gorącej wody – piękna sprawa!;D

Ale kiedy już zebraliśmy siły, zaczęliśmy intensywnie biegać po tej zwariowanej stolicy w poszukiwaniu ciekawych miejsc, których Pekin – na pierwszy rzut oka – nie ujawnia zbyt wiele. Jest to po prostu potężne miasto, z ogromem wielkich biurowców, galerii handlowych , hoteli itp. Natomiast to, co odróżnia to miejsce od innych wielkich miast, to brak znanych nam liter i zapisów romańskich, a zamiast tego wszędzie nakreślone zupełnie nic nam nie mówiące „krzaczki”. Na ulicach aż roi się od tzw. tuk tuków, rowerów, motorowerów, skuterów, a także samochodów, czy autobusów. Ale to, co zwraca szczególną uwagę nowo przybyłych turystów, to… jakby to tak ładnie ująć… nieład? A może po prostu chaos, bałagan, szaleństwo? :D Najciekawsze w tym jest jednak to, że ten chaos wydaje się (po pewnym czasie pobytu w Chinach) całkiem kontrolowany!

Kolejna kwestia to ludzie, a konkretniej całe tłumy ludzi wszędzie i bez względu na porę. No i to, co mnie osobiście uderzyło w nich najbardziej, to kontrasty. Trudno opisem oddać coś takiego, bo to trzeba zobaczyć na własne oczy. Ale można próbować sobie wyobrazić obok elegancko ubranego człowieka, biedak z obwiązaną wokół stopy podeszwą zamiast buta, sprzedający kilka bliżej nieokreślonych, metalowych przedmiotów. Przy ekskluzywnych samochodach, jadą rozklekotane tuk tuki, które wyglądają (i brzmią), jakby za chwile miały się rozsypać. Pomiędzy lustrzanymi witrynami eleganckich banków, jakby zapadnięte budynki z częściowo potłuczonymi szybami i dachami złożonymi z kilku dachówek, opon, worków, cegieł oraz desek, czyli chyba wszystkiego co było pod ręką. W Europie – można by powiedzieć – też są takie miejsca, czy ludzie. Owszem, ale to jest na duuużo mniejszą skalę. Przede wszystkim małych miejscowości nie liczy się u nas w milionach mieszkańców(!) a co dopiero taki Pekin… Ta różnorodność zaskakuje, zadziwia, zastanawia i prowokuje do wielu rozbudowanych refleksji.

Wracając jednak do tuk tuka, zdecydowanie można powiedzieć, że jest to naprawdę fascynujący środek transportu!

Mieliśmy tę nieopisaną przyjemność przemieszczania się nim w pierwszy dzień, zaraz po przyjeździe do centrum Pekinu, udając się do hotelu. Ta skrzyneczka z ciasną ławeczką w środku, zaprzęgnięta w stary jak świat motor, prowadzony przez chińskiego pirata drogowego, stała się dla nas miejscem prawdziwej przygody. Ów pirat , zwany tu pewnie zwyczajnie – kierowcą, po próbie odczytania adresu docelowego z Romkowego telefonu, wskazał nam środek tego obiektu do przemieszczania, a plecaki polecił wrzucić na dach… Cóż to był za stres! Zostawić cały swój dobytek na wierzchu czegoś, co podskakiwało jak żaba na każdym dołku i groziło zawaleniem się na nas dachu, w każdym dowolnym momencie…  Po jakimś czasie tych prawdziwych emocji, jazdy pod prąd i ścinania skrzyżowań, dotarliśmy (wprawdzie kilka przecznic od miejsca przeznaczenia, no ale…) cali i z kompletnym  ekwipunkiem, więc przygoda warta była przeżycia. Niemniej jednak nie wiem, czy to był przypadek czy nie, ale później poruszaliśmy się po mieście już tylko autobusami (50gr/bilet!) lub metrem (1,-/przejazd w dowolnym kierunku, bez względu na długość trasy, czy ilość przesiadek!). Z pewnością to była najtańsza i chyba jednak najbardziej komfortowa opcja:).

Samo zwiedzanie natomiast, oparło się w naszym przypadku na tzw. głównych punktach turystycznych , takich jak Zakazane Miasto (UNESCO), Świątynia Nieba (UNESCO), czy Pałac Letni (UNESCO). Wszystko to, obszarowo jest naprawdę potężne i wymaga wielu godzin „tuptania”, dlatego obejrzenie dwóch takich miejsc dziennie, absolutnie mija się z celem, bo po kilku godzinach, ma się zupełnie dość. Mimo to, miejsca te są bardzo ładne, ciekawe i pokazują stolicę Chin od nieco atrakcyjniejszej strony niż ogólna, współczesna zabudowa, więc naprawdę warto. Gdybym miała wybierać co polecam najbardziej, to zdecydowanie Pałac Letni:

Summer Palace 01

choć przyznaję, że Świątynia Nieba i otaczające ją ogrody, też są bardzo ciekawe.

Temple of Heaven 01

Gdyby miał polecać Romek, to byłoby to… Zakazane Miasto (hę? ;p). No cóż, jak widać każdy może znaleźć coś dla siebie :D.

Forbidden City 01

Zdjęć jest sporo, więc można ocenić po swojemu na tyle, na ile zdjęcia są w stanie pokazać to co widać na żywo… Coś, czego raczej nie pokażą, to konsekwencji potężnego miasta, masy ludzi, ogromu samochodów i innych spalinowych sprzętów – czyli największego smogu, jaki mieliśmy okazję zobaczyć i – przede wszystkim – poczuć. W bezchmurny dzień niebo wcale nie jest niebieskie i daleko mu do tego koloru, nawet słońce słabo przebija to, co wisi nad miastem…

Był to jeden z głównych powodów, dla których w zasadzie chętnie opuszczaliśmy to miasto mając nadzieję, że tam gdzie udajemy się tym razem, będzie choć trochę lepsze powietrze…

Summer Palace 02
Summer Palace 03
Summer Palace 04
Temple of Heaven 02
Forbidden City 03
Forbidden City 04
Forbidden City 05
Beijing market 01
Beijing market 02
Beijing market 03
Beijing market 04
Beijing market 05
Temple of Heaven

0 komantarz
0

Powiązane wpisy

Napisz co myślisz!

Ta strona korzysta z ciasteczek (cookies), dzięki którym może działać lepiej. Zamknij, akceptuję Zapoznaj się z polityką prywatności i plików cookies.