Jestem Świnią. Oczywiście mówię tu o chińskim kalendarzu, bo w życiu prywatnym staram się nią jednak nie być. Zazwyczaj wychodzi.
Skąd to wyznanie już na samym wstępie?
Wszystko, czego dowiedziałam się i wyczytałam w tym temacie, podkreślało, że to będzie mój rok. W sensie jego wagi, przełomowych wydarzeń i dobrej energii. O rrrany, no w to mi graj!
Byłam na niego gotowa.
Śmiały krok w Nowy Rok
Styczeń to czas, gdy znikamy. Zima, która już nie przypomina tej z dzieciństwa, nie trzyma nas w kraju. Ani ciepła, ani słońca, ani nawet śniegu. Trudny czas.
Trochę sentymenty, a trochę nadszarpnięty budżet roku 2018 sprawiły, że padło znów na zimę w Tajlandii. Po czterech latach wróciliśmy do tego samego budynku, na to samo piętro, nawet widok z okien pozostał ten sam. Jedyna zmiana, to dwa mieszkania dalej od windy, więc do zniesienia.
I to był idealny początek tego szalonego podróżniczo roku.
1. Tajlandia | Kolejna zima w Bangkoku
Bardzo często ktoś nas pyta: ale czemu akurat Bangkok? Otóż odpowiedź jest prosta – my na dłuższą metę najlepiej odnajdujemy się w miastach. Ten łatwy dostęp do wszystkiego. Od zabytków, przez garkuchnie, sklepy, muzea, targi, kina, wydarzenia artystyczne, biblioteki, coworkingi, po szkołę tańca swingowego, czy zielone Irish Puby. Żyje się po prostu normalnie. Tylko – co ważne – z dala od turystycznych dzielnic!
Ludzie, którzy krytykują Bangkok zazwyczaj znają tylko jego maleńki wycinek. Ten turystyczny, frustrujący, naciągający i tłoczny. Często drażnią mnie takie opinie, bo jak można skreślić miejsce, w którym odwiedziło się dwie dzielnice, zaledwie przez trzy dni? I śmiało po tym opiniować potężną metropolię? No właśnie. Aaale wróćmy do meritum. ;)
Krótko mówiąc, na tydzień, może nawet trzy, faktycznie wyspy są super. Jednak na zimę, to taka monotonia nie jest dla nas.
Aha! No i w Bangkoku jest świetne Chinatown! Duże, charakterystyczne i warte odwiedzenia. Szczególnie pod kątem kulinarnym.
Za to obchody Chińskiego Nowego Roku są tu huczne, widowiskowe i jak na fakt, że to nie są Chiny, naprawdę ważne. Mieliśmy szczęście w nich uczestniczyć, co było o tyle istotne, że właśnie kończył się Rok Psa, czyli Romka, a zaczynał mój. Rok Świni! ♥
Dodatkowo, jedną z największych zalet Bangkoku jest możliwość wypadów w niemal wszystkie ciekawe zakątki Azji (i nie tylko), w bardzo atrakcyjnych cenach. Moim zdaniem to najlepsza baza wypadowa w tej części świata. Oto przykład. ☟
2. Filipiny | Poszukiwanie żółwi morskich
Na Filipiny chciałam lecieć już dawno, bo to bardzo intrygujące kulturowo miejsce. Ale tu jednak głównym bodźcem były marzenia. W tym przypadku jedno, konkretne i do tego Romka, nie moje. On uwielbia nurkowanie i snorkeling, a odkąd pamiętam, chciał spotkać w naturalnym środowisku żółwie morskie.
I udało się! Co ciekawe, nie jednego, a nawet dwa. A co jeszcze ciekawsze, nie podczas głębokiego nurkowania, a właśnie podczas snorkelingu! Ale najważniejsze jest to, że cel udało się osiągnąć i połączyć to z tzw. visa run, czyli wyskokiem z Tajlandii na chwilę, by mieć możliwość zostania w Bangkoku na 30 kolejnych dni.
Tak więc wypad krótki, bo na mniej niż tydzień, ale za to bardzo udany i rozpalił w nas chęć powrotu jeszcze kiedyś na te piękne wyspy. Powstał nawet post o naszych wrażeniach z Filipin z praktycznymi poradami, a Romek skusił się na opracowanie poradnika – jak łatwo zdobyć swój internet do telefonu na Filipinach. Tak dobrze na niego wpłynął ten spotkany żółw! Dwa żółwie. ;)
3. Tajskie Chiang Rai i cudowna sielanka
Po powrocie do Bangkoku, chwilę później wyruszyliśmy na północ Tajlandii. Jakoś tak dziwnie się złożyło, że dopiero pierwszy raz odwiedzaliśmy akurat te rejony. Cóż to był za wspaniały przeskok! To co zapamiętałam, to cudowna cisza, klimat trochę jak z południowych Chin, a trochę jak z Mjanmy. I wszędzie kawa! Regionalna, aromatyczna, pyszna!!
To było coś tak kompletnie innego w kraju, który wydawało nam się, że nieźle znamy! Znów lekcja pokory, czyli tego, za co tak bardzo kocham podróże. My, ludzie, nic nie wiemy o świecie, choć zwykle jesteśmy przekonani, że jest inaczej. Nie wystarczy być gdzieś raz, czy dwa, nawet pięć. Ba, nawet zamieszkanie w jednym rejonie kraju nie mówi wszystkiego o całości. Widzimy to również w Polsce, po przeprowadzeniu się z Krakowa do Gdańska.
Ale… już znów koncentruję się na Tajlandii. :D
Zakochaliśmy się w Chiang Rai oboje. Wrócimy na pewno. A zdjęcie może mogłam wybrać inne, niż z lotniska, ale przyjrzyj się jego prawej stronie. Bohaterki drugiego planu zaglądające grupowo do…:))) Sama zauważyłam to dopiero przeglądając zdjęcia do tego wpisu i ubawiłam się solidnie.
4. Chiang Mai nie jest przereklamowane
Tajska stolica nomadów. Ludzie lubią pracować z Chiang Mai, bo przyjeżdżają, zakochują się i zostają. A ja jestem przekorna. Zwykle nie lubię tego co wszyscy i wolę odwrócić się na pięcie, pójść gdzieś indziej i polubić coś kompletnie innego. To miasto więc miało mi nie podejść. Z założenia. I nie wyszło.
Zrozumiałam skąd ta fascynacja. I choć pierwszego dnia jeszcze było słabo, to po przespanej nocy (w fatalnym pokoju, ale z dobrym śniadaniem) przyszedł czas na drugą szansę. Udaną jak najbardziej! Oczywiście są miejsca tłoczne, meczące itd. Jak wszędzie. Ale rozdzieliliśmy się z Romkiem w poszukiwaniu różnych zakamarków i smaczków i znaleźliśmy ich masę.
Nocny Market przy jednej ze świątyń był jednym z najlepszych na jakie w życiu trafiliśmy. Super jest też to, że tu noce są chłodniejsze niż w Bangkoku, co daje świetny odpoczynek dla organizmu po upale dnia. Puste świątynie, super restauracje i znów ta regionalna rewelacyjna kawa!!! Tak bardzo mi takiej kawy w stolicy brakowało…
Zatem decyzja podjęta. Jeśli znów kiedyś zdecydujemy się na zimę w Tajlandii, to tym razem własnie tu.
I szlag trafił całą moją przekorę…
5. Sukhothai ♥ | Najbardziej magiczne miejsce w Tajlandii
Przyszedł czas na spełnienie mojego wielkiego marzenia – Starożytnego Miasta Sukhothai. Romek miał swoje żółwie, ja chciałam swoją historię. Budowle, które widziały niejedno, klimat nasączony upływem czasu i ten mistycyzm w powietrzu…
Miałam spore oczekiwania co do tego miejsca, ale rzeczywistość przerosła je o kilka poziomów. Zaletą i wadą zarazem Sukhothai jest położenie. Wcale nie jest wygodnie się tam dostać, dlatego sami wylądowaliśmy tam dopiero w tym roku. Ale za to właśnie turystyka nijak nie psuje tego miejsca. Oczywiście ona jest. Tyle, że bardzo niewidoczna. Nie przeszkadza. Ginie.
Największy kompleks świątynny jest zamkniętym dla ruchu parkiem. Można (i wręcz zalecam!!) śmigać po nim wynajętym rowerem. Rzeczki, stawy, świątynie, ruiny, palmy, klimat… no magia!
I ten zachód słońca….. I wschód! I dzień! I noc! I każda minuta spędzona w Sukhothai była dla mnie zaszczytem, przyjemnością i szczęściem zarazem.
To bez dwóch zdań najbardziej klimatyczne miejsce w Tajlandii. Tak subiektywnie ;) ale jednak.
6. Beltane | Rok bez odwiedzin Szkocji – rokiem straconym!
Podczas ostatniej wizyty w Edynburgu, próbowałam policzyć, który to raz tam jestem. Nie udało mi się, bo było już tego tak dużo. Ale coś około dwudziestu I zaznaczę, że tam nie mieszkam! Przynajmniej od 2008 roku. ;) Jak myślisz, jakie jest moje ukochane miasto na ziemi? :D
Na Beltane byłam jednak dopiero drugi raz. Za to czuję, że będę wracać. Bo jeśli ktoś jest związany ze Szkocją tak mocno jak ja, to nie ma siły, by tak tradycyjne święto opuszczać z premedytacją. Wypada zawsze na okolice naszego majowego długiego weekendu, więc tanio nie jest polecieć, ale czego się nie robi dla swojego szkockiego kawałka duszy?
Samo Beltane jest jednym z najważniejszych świąt celtyckich. W Edynburgu znane jako Festiwal Ognia, z towarzyszącymi mu rekonstrukcjami zwyczajów, dotyczących otwarcia nowego sezonu. Dla Szkotów, Irlandczyków i innych potomków Celtów to święto radości, ognia, płodności, światła i urodzaju. Oczywiście w sporym uproszczeniu. Napiszę o tym kiedyś cały post, to dowiesz się więcej. :)
7. Francja | Gdy Akordeonista marzy o Paryżu, trzeba działać!
Czas na kolejne marzenie! Nie ma co odkładać takich rzeczy. Tym razem był to prezent dla mojego taty. Akordeonisty, który francuskie piosenki mógłby grać godzinami codziennie. Zresztą gra je codziennie. I odkąd pamiętam marzył o Paryżu – miastu artystów, muzyków i klasy światowego formatu. No i żeby posłuchać innych akordeonistów nad Sekwaną.
Co ważne – udało się!! Nawet dosłownie nad Sekwaną! ♥
Powiem szczerze, że gdyby nie tato, długo byśmy się tam jeszcze nie wybrali. Jakoś nie był to priorytet, a na mojej liście podróżniczych marzeń widnieją zupełnie inne kierunki. Nawet usłyszeliśmy przed wylotem, że to miejsce jakoś tak do nas nie pasuje…:D
Ale Paryż nas urzekł. Kompletnie się tego nie spodziewaliśmy! Jednak tam na miejscu, dotarło do mnie, że przecież to ma sens! Znów przekora przekorą – wszyscy kochają Paryż – ale może nie bez powodu? Przecież tam chcieli tworzyć najlepsi architekci! Płacono na najlepsze projekty. Każdy muzyk chciał koncertować w Paryżu, a każdy malarz malować. Toż to kolebka największych światowych talentów! I bardzo to tam widać.
A świecące się oczy taty podczas całego tego wypadu… radość, fascynacja i wzruszenia są nie do podrobienia. Dla takich emocji warto spełniać marzenia. Czasem nie tylko swoje ;) polecam z całego serducha!
8. Teraz Polska! Rowerowy zawrót głowy
Jak zapewne wiesz, nie tylko komputer potrzebuje resetu od czasu do czasu. Kilkudniowe wyprawy rowerowe po Polsce są moją ulubioną formą resetu umysłu. Z jednej strony wysiłek fizyczny, z drugiej randka z własnymi myślami, z trzeciej fascynujące zakątki Polski, a z czwartej dreszczyk emocji na początku każdego nowego odcinka. Co dalej? Gdzie mnie zaniesie? Kogo spotkam? Czy dam radę?
Oczywiście, że dam! Nie ma wyjścia, w końcu noclegi to mety, a jak nie dotrę, to śpię w lesie. No własnie, czyli jednak dam radę. ;)
Co roku wybieram sobie jakiś tematyczny kierunek. Zaczęłam nawet być z tym tak kojarzona, że aż zaproponowano mi post o przygotowaniu się do takiej wyprawy rowerowej! A dla mnie to po prostu frajda i potrzeba zarazem. Tematycznie jest zwykle historycznie oraz trochę muzycznie. Co tym razem? ☟
9. Biskupin | Archeologiczna perełka w Polsce
Każdy słyszał o Biskupinie, ale wciąż tak mało osób tu przyjechało, by zobaczyć na własne oczy odkrycie światowego formatu!
Cała ta historia: opadające jezioro, dzieci bawiące się garnkami mającymi wiele wieków, zaintrygowany profesor-alkoholik, archeolog wizjoner i pierwsze zdjęcia z drona-balona, gdy jeszcze nikt nie wiedział co to komputer. Delegacje z całego świata i w końcu wojna. Nasze czy ich? Spalić czy zakopać? Nazista, który nie miał sentymentu do ludzi, ugina się przed wielowiekowym znaleziskiem. Docenia i chroni… historia długa, ale jak niesamowita!
Wybranie akurat tego kierunku było strzałem w 10-kę! Zwłaszcza, że to w ogóle zrobiła mi się mocno historyczna trasa. Toruń, Inowrocław, Gniezno, Biskupin (gdzie aż zostałam na dłużej, bo nie chciałam opuszczać tego miejsca!) i…
10. Ostrów Lednicki | Jeśli Chrzest Polski, to tylko tutaj!
Kończył mi się czas, bo w Biskupinie zabawiłam dłużej niż planowałam. Dlatego na koniec wybrałam miejsce z przytupem. Takie wyjątkowe i dotąd mi nieznane. Tzn. słyszane, ale to nie to samo.
Nie ma niezbitych dowodów na to, że to akurat tutaj odbył się Chrzest Polski, ale wiele poszlak na to wskazuje. Na pewno Mieszko I i Dobrawa spędzili tu kawał życia i prawdopodobnie po tym piasku biegał też sam Bolesław Chrobry, jako mały psotnik. Nie wiem jak Ty, ale ja takie miejsca wprost uwielbiam. Historia zaklęta w kamieniach, murach i symbolach. Co za energia!
Do tego Romek przyjechał po mnie autem, by przeholowany czas, nadgonić powrotem na szybko do domu. Zanim jednak wróciliśmy, zostaliśmy na noc w tym zabytkowym regionie. A zachód słońca, który zakończył moją tygodniową wyprawę, wprawił nas w osłupienie. Gapiliśmy się jak urzeczeni. Na huśtawkach przy jeziorze. W ciepły letni wieczór…
Kapitalne podsumowanie wyprawy. A ja już nie mogę doczekać się kolejnej!
Dobra, przerwa! Czas na kawę, lub coś słodkiego. Zmykaj do kuchni zanim zaczniesz czytać dalej. Albo chociaż pomrugaj! :D
11. Czas na Stany! Sekwoje
Stany miały być początkowo elementem podróży dookoła świata. Szybko się jednak okazało, że finansowo tego nie dźwigniemy. Nie w takim zestawieniu. Od tamtej pory – siedem lat! – były marzeniem, które wciąż spadało na dalszy plan. Z różnych powodów. W pewnym momencie stały się bardziej marzeniem Romka, niż moim, bo mnie zaczęło ciągnąć w inne strony.
Dziś stwierdzam, że to trochę nieświadomość tego, co mają do zaoferowania. Bo każdy kojarzy USA z tego co widzi w TV. Duże miasta, tłusta kuchnia, wielkie odległości. Ale Stany to nie tylko Nowy Jork i Los Angeles, które znamy z seriali. To przyroda, która zmiata z nóg. Totalnie zmiata! A przynajmniej w części, którą poznaliśmy my podczas dwutygodniowego road tripa.
Czasu nie było dużo, a poleceń sporo. Ja znów z tą swoją legendarną przekorą nie byłam przekonana do zachodniej części, bo wszyscy tam lecą! Na szczęście Romek się niemal uparł. Uff, jak dobrze!!
Musieliśmy więc wybrać kilka punktów najważniejszych (każdy po trzy) i według tego ustawić trasę.
Na początek poszły Sekwoje. Romek po swoim biol-chemie ciągnie wciąż w stronę, która fascynowała go od dziecka. I nic dziwnego. A największe drzewa świata, to jednak jest coś. Przyznam, że robią potężne wrażenie, ale też cała trasa przez góry Sierra Nevada kładzie na łopatki. Kiedy już na początku nie dowierzasz oczom z zachwytu, to co będzie dalej?!
12. Dolina Śmierci i krzyk ekstazy!
Miejsce, które przejechaliśmy trochę jakby z polecenia. No nie bardzo wiedzieliśmy, co może być takiego fajnego w suchej, upalnej dolinie… Ale jakaś siła nie pozwoliła nam odpuścić. I muszę powiedzieć, że to było moje najbardziej niezwykłe doświadczenie tej wyprawy.
Po kilku godzinach zachwycania się niemal bez przerwy tym, co nas otaczało, zaczęła mnie boleć głowa od poziomu emocji. Dobra, ja jestem mocno emocjonalna, więc pewnie nie każdy to aż tak przeżyje. Ale ja w pewnym momencie wysiadłam z samochodu, bo nie mogłam wytrzymać w zamknięciu, gdy moim oczom okazał się niewyobrażalna przestrzeń. Ale taka serio niewyobrażalna!!! I zaczęłam krzyczeć w dal „RRRRANYYY JAK TU PIĘKNIEEEEE!!! I nawet echo nie miało szans do mnie wrócić.
Byliśmy kompletnie sami. Na terenie, które trudno zamknąć w ramach liczbowych, bo – jak żyję – nie widziałam wcześniej czegoś takiego! I pozwolę sobie tu zauważyć, że to jest szósty z odwiedzanych przez nas kontynentów. Trochę widzieliśmy. Ale tego nigdzie.
Jeśli kiedykolwiek będziesz w tym rejonie świata, nie pomijaj go. Jego przestrzeń, otaczające góry, rozbrajające powietrze, pustynie, drogi, kaniony i – kurczę – jeszcze raz ta przestrzeń(!), to coś co trzeba zobaczyć i poczuć. Bez dwóch zdań.
13. Kanion Antylopy – marzenie fotografów
TO za to był mój numer jeden na liście, którego nie chciałam pominąć. Argument, który przemawiał akurat za tą częścią USA. Bo wszystkie zdjęcia wykonane w tym miejscu zawsze mnie fascynowały. Kiedyś nawet uznałam, że to prawdopodobnie najbardziej fotogeniczne miejsce świata. Może i trochę odważna teza, ale na pewno jedno z.
Nie jest tam tanio, a noclegi w okolicy również potrafią finansowo dać popalić. Niemniej tak bardzo warto. Bo nawet jeśli nie ma się kompletnego fioła na punkcie zdjęć, to sam fakt przejścia tak niezwykłym, pięknym i wąskim kanionem… przyjrzenie się bardzo udanemu dziełu samej Matki Natury z bliska… poczucie zapachu, chłodu, posłuchanie odbijania się głosu od ścian… no magia! Dla duszy i wszelkich zmysłów. No dobra, poza smakiem. Lizać ścian nie próbowałam! :D
14. Amerykańskie filmy drogi
…tak często prowadzą przez Monument Valley. Nieprzypadkowo, bo miejsce jest niesamowite. I tak bardzo charakterystyczne! To chyba jeszcze jeden element, który kojarzymy z amerykańskich filmów, czy seriali. Nie czarujmy się – jesteśmy wychowani na Ameryce, choć często tylko tym, czym karmiła nas telewizja. A jednak przekonać się samemu, to zupełnie co innego.
To było jedno z moich trzech miejsc, które miałam na liście do zobaczenia na pewno. I choć trzeba było jechać kaaawał drogi w stronę przeciwną do rozsądnej, to żadne z nas nie żałowało tego ani przez moment.
A motyw przejechania się trasą widokową wśród skał i po tym czerwono-pomarańczowym piachu, to bonus nie do odpuszczenia. Wspaniałe miejsce. Tak bliskie rodowitym mieszkańcom Ameryki Północnej. Bardzo warto tam się zatrzymać choć na chwilę.
15. Grand Canyon jest naprawdę grand! Czyli wielki.
Mamy z tego miejsca lepsze zdjęcia. Ale to jest dla mnie szczególnie ważne, bo przypomina mi jedyne załamanie pogody z całej trasy. Burza w Wielkim Kanionie brzmi niesamowicie! Szczerze? Bardzo się z niej cieszyłam. Uwielbiam burze i choć pewnie powinnam, nigdy się ich nie boję.
I pomyślałam sobie od razu, że to żadna sztuka zobaczyć coś tak samo, jak miliony innych ludzi. Ale kto miał okazję zobaczyć Grand Canyon podczas burzy? Tak, że nagle cała jego potęga i przestrzeń ginie w chmurach?! Ha! No właśnie. Moja potrzeba indywidualizmu została mile połechtana w tym jakże popularnym miejscu na świecie. :)
I tak, to jest oklepane miejsce. Ale nie bez powodu. Zobaczyć Wielki Kanion na własne oczy. Przejść kawałek wokół, by mieć obraz z różnych perspektyw. Wziąć głęboki oddech i poczuć strach nad przepaścią… bezcenne!
16. Route 66, czyli historyczna droga ze słynnym numerem
Od lat marzyliśmy, by przejechać całą tę trasę od wschodu po zachód. I kiedyś to zrobimy! Tak, wiem, że teraz to już nie ta droga, że czasem trudno znaleźć, że wygodniej autostradą, bla bla bla. Guzik. Dla nas, przejechać w jednej podróży wiele stanów, kilka stref czasowych, pogodowych, społecznych… to jest coś! Na bieżąco porównywać zmiany, smaki, zapachy. Rozmawiać z ludźmi, bawić się na potańcówkach, czuć zmęczenie. To wszystko kręci niesamowicie. A my uwielbiamy road tripy!
Dlatego kiedyś przejedziemy wszystko. A teraz udało się kawałek i bardzo nas to cieszy. Zwłaszcza, że ten kawałek rozbudził tylko apetyt. Na trasę marzeń. A w spełnianiu marzeń jesteśmy całkiem nieźli. Bo przecież po to żyjemy! Nie widzę innego powodu. ♥
17. Ayutthaya | Niezwykła historia blisko Bangkoku
Trochę niespodziewanie okazało się, że w 2019 roku wyląduję raz jeszcze w Tajlandii. Do tego bonusem miała być Kambodża! Brzmiało bajecznie. Zwłaszcza, że spełniało się kolejne moje marzenie. Takie trochę przez ciekawość i trochę idealizowanie nieznanych zawodów. Dostałam propozycje nie do odrzucenia, by polecieć jako pilot wycieczki po tych dwóch krajach, w zastępstwie za kogoś. Brzmi wspaniale, prawda?
Było dokładnie odwrotnie. Dominował stres, przemęczenie, rozczarowanie roszczeniowością niektórych ludzi i niewdzięcznością za oddawanie komuś 100% serca i 120% energii. Na pewno nie ułatwiał fakt, że pierwszy raz robiłam coś takiego na taką skalę, a i do organizacji z góry mi narzuconej też miałam zastrzeżenia. Wypadek z pękniętym żebrem pod koniec, niczego nie poprawił. Zwyczajnie nic tu nie zagrało, a ja zraziłam się do pilotowania potwornie.
Jest jednak coś, co jest niepodważalne. W moim odczuciu, Tajlandia nadal jest fascynującym krajem i zawsze będę wracała do niego z łomotaniem serca. Mam ukochane miejsca w moim Bangkoku, a historyczne perełki przyciągają mnie wciąż jak magnes. Ayutthaya nie pobije mi Sukhothai, ale to głównie ze względu na otoczkę. Jest mocno turystyczna (bo bliżej Bangkoku), świątynie dość rozrzucone i to wszystko w bardzo ruchliwym mieście. Jeżdżenie po niej na rowerze to średnia przyjemność, nie to co w Sukhothai.
Niemniej, świątynie, ruiny i znów ta historia… kładzie na łopatki. Jeśli więc nie ma ktoś czasu na Sukhothai, niech koniecznie odwiedzi chociaż Ayutthayę, bo warto.
Tylko może tuk tukiem? ;)
18. Kambodża | Najbardziej magiczne kompleksy świątynne świata
To nie jest normalne miejsce. Tu wciąż dzieje się magia!
To moja notatka z dni w okolicach Siem Reap. Nie miałam czasu na pisanie za wiele, ale te dwa zdania wyrażają większość tego co czuję, gdy tam docieram. I to nie pierwszy raz. Szczerze, wierzę też, że nie ostatni.
Zaletą tej wycieczki było dla mnie odwiedzenie jednej świątyni, której nie znałam. Banteay Srei – to ta ze zdjęcia. Zwana również Lady Temple jest tak piękna i tak cudnie położona, że mogłabym tam siedzieć przynajmniej od świtu do zmierzchu.
Świątynie Kambodży, to miejsce absolutnie niepowtarzalne. Jedno z moich TOP miejsc na Ziemi. Coś, czego nie warto pomijać w planach poznawania świata. Kiedyś to było Imperium na skale światową. Dziś zabytek jest na tę samą skalę z naprawdę najwyższej półki. Kocham ogromnie! ♥
19. Tajska wyspa Koh Chang | Kolejna perełka zatoki
Najnowsze odkrycie z tajskich wysp. To tu byłam w szpitalu po wypadku, a i tak mam świetne wspomnienia. Najlepsze z całej wycieczki!
Swoją drogą, dwa razy w życiu byłam w szpitalu, oba były w 2019, jeden i drugi w tajskim Bangkok Hospital, tylko, że raz w Bangkoku (w marcu), a raz na wyspie (w październiku). No co za statystyka! :D Niemniej poziom tych szpitali jest na wyższym poziomie, niż w Polsce, więc czułam się naprawdę spokojna. Aaaale wracając do samej Koh Chang… ;)
Jest duża, piękna, spokojna i przyrodniczo wspaniała. Czego chcieć więcej? To był czas wolny dla mojej grupy, więc i dla mnie. Mogłam nieco zregenerować się po upadku, a gdy tylko znalazłam tę genialną knajpkę ze zdjęcia, wracałam tam już ciągle. To było moje miejsce. Znalezione przypadkiem, przy pójściu w inną stronę, niż większość. Cudownie znaleźć sobie takie gniazdko.
Wrócę tam! Z Romkiem :) On tez pokocha to miejsce.
Podsumowanie roku 2019 w liczbach
Dostałam niedawno e-mail od Googla, który podsumował mój rok pod względem przemieszczania się. Rożne statystyki obrazki, liczby… a na koniec urzekł mnie globusem z podpisem, że blisko dwukrotnie okrążyłam Ziemię w 2019 roku! Do tego, podobno zobaczyłam 137 miejsc na świecie, z czego 107 było nowych. Hm, te miejsca to liczone są pewnie na zasadzie, że każda plaża, nawet sąsiednia, to nowy punkcik na mapie, ale wygląda to imponująco.
Niemniej, to to tylko ciekawostki.
Prawda jest taka, że odwiedziłam 7 krajów (z Romkiem 5). Z czego 2 z nich były nowe, a reszta to sentymentalne powroty. Sama Tajlandia wbiła mi 8 nowych pieczątek w paszport (4 wjazdowe i 4 wyjazdowe). Dni spędzonych w podróży naliczyłam 108, ale myślę, że z niektórymi wypadami w Polsce, byłoby ich ciut więcej. Natomiast najważniejsze wydaje mi się to, że udało się spełnić w tym czasie 5 wielkich podróżniczych marzeń i 9 mniejszych. A to sporo jak na jeden rok.
Do tego, wszystkie miesiące – poza ostatnim – byłam gdzieś w trasie. Ale tylko dlatego grudzień został pusty, że Wizzair zaczął kasować loty i odwołano mi okołoświąteczną podróż do Gruzji. A tego wyjazdu szkoda mi bardzo, bo to przecież Gruzja! Wiadomo. ;)
Jednak, czy można narzekać po TAKIM roku? No przynajmniej nie wypada…
No i w 2019 roku stanęliśmy na 6-tym kontynencie!!!
Tak więc po odwiedzeniu Ameryki Północnej, zostaje nam już tylko ostatni – Antarktyda… Tiaa… no to powodzenia nam życzę z tą krainą lodu! :D
Podsumuję refleksją, że w dwa miejsca leciałam bez wielkich oczekiwań. To był zachód USA i Paryż. Jakoś tak wiedziałam, że warto je kiedyś zobaczyć, ale to nie był mój top marzeń.
I oba te miejsca zmiotły mnie z nóg. Tak zwyczajnie pozamiatały i cieszyłam się ogromnie, że jednak tam się znalazłam. Jaki z tego wniosek? Czasem warto nie stawiać sobie oczekiwań za wysoko, bo mogą z tego wyjść same pozytywne wrażenia. ♥
A co w planach na 2020 rok?
Właśnie pakuję się na resztę zimy na Wyspę Wielkanocną. Wracam wiosną i wtedy mamy nadzieję na: Portugalię, Irlandię, może Stambuł? Zobaczymy. Na pewno nie będzie to taki zabiegany wyjazdowo rok jak poprzedni, bo taki tryb życia na dłuższą metę też męczy. Serio! :D
Przede wszystkim mam nadzieję, że w 2020 roku znajdę więcej czasu na bloga. Trzymaj kciuki! Ja już mam zacisk kciukowy z automatu. Oby okazał się skuteczny.^^