Zwykle nie zastanawiam się nad swoim wzrostem. Generalnie dla mnie jest w porządku, choć do średniej krajowej brakuje mi ze dwóch, czy trzech centymetrów. W domu mam Romka, który zwykle bez wysiłku dostaje pod sufit i jest w stanie podać wszystko, do czego ja nawet nie doskoczę – mąż znaleziony idealny! Jednak są momenty, gdy trudno się nie złościć i z dyszka w górę to by się przydała. Przynajmniej! W teatrze, kinie, kolejce, czy na plenerowych koncertach, gdy pod sceną nie ma jak oddychać, bo wszystkie głowy ponad moją, ściągają dla siebie niemal całe powietrze w tym obszarze. I jeszcze te złośliwe Prawa Murphy’ego, kroczące za mną posępnie za każdym razem, gdy wybieram się na jakieś wydarzenie. Rząd wcześniej może być cały szereg niskich ludzi, ale moje miejsce – drogo opłacone i długo wybierane, z dokładnym przemyśleniem wszystkich aspektów – w zasadzie zawsze znajdzie się za jedynym wysokim człowiekiem w obrębie wzroku. W teatrze, kinie, kolejce, czy… na koncertach w zasadzie też. Takich w filharmonii, bo na plenerowych gdzieś pod sceną, to jednak więcej wielkoludów mnie otacza. Ot, taki los. Ale od czego są wyjątki? Bo są! A ten mój pojawił się aż w Afryce – na Cabo Verde. To tu, średnie i wysokie osoby przepchały mnie do przodu, na krawężnik obok samych dzieci, które lekko zdziwione pozsuwały się na boki, bym zasiadła wśród nich. Co za miejscówka! Romek został z tyłu, gdzie i tak widział wszystko i mógł spokojnie filmować, a ja usiadłam wygodnie, przygotowałam aparaty i uśmiechnęłam się do dzieciaków z szeroko otwartymi buziami. Chwilowo stałam się dla nich większą atrakcją niż kolorowe postacie z parady, ale nie na długo. Finałowy korowód ruszył!
Albo nie. Zatrzymam go na chwilę, by finał zostawić na koniec. Tak jak należy. Jak w filmie, gdy scena zaczyna się kołysać za czymś przypominającym wodną kurtynę i pojawia się tekst:
Tydzień wcześniej – wyspa Sal
Dajcie się ponieść wyobraźni… piękny i szeroki pas piaszczystej plaży oddziela wiklinowe sofki od turkusowej wody Oceanu Atlantyckiego. Siedzimy sobie wygodnie popijając zimne napoje, czytamy, notujemy, odpoczywamy i cieszymy latem w środku zimy. Nagle spokój i melancholię miejsca zaburzają jakieś łomoty. Uderzenia niekoniecznie rytmiczne, choć z czasem przybierające jakaś logiczniejszą formę. Ludzie zaczynają zrywać się z miejsc i ktoś zawołał, że to próby do karnawałowego finału. Dopijamy szybko drinki i pospiesznie zmierzamy za głosem bębnów. Nie mamy daleko, bo Santa Maria to małe miasteczko i główny plac jest blisko niemal wszystkiego. Miejsce nie do poznania, bo choć w ciągu dnia niemal puste, teraz tętni rytmem, kolorami, śmiechem i ogólnym gwarem gęsto obleganego miejsca. Dzieci biegają z balonami i watą cukrową, buzie wymalowane, stroje pozakładane, jest radość! A dorośli stoją, dyskutują, śmieją się i przepijają popcorn różnymi napojami. Idealne miejsce spotkań i znalezienia właściwego grona do towarzystwa. A na środku oni – perkusiści. Stoją naprzeciw jednego dyrygenta i wybijają rytmy podzieleni na grupy, by stworzyć ciekawe i różnorodne zestawienia. Z każdą powtórką jest coraz lepiej. Zwłaszcza, że sytuacja powtarza się w kolejnych dniach o tej samej porze. Ludzi zawsze pełno, bębniarze na swoich miejscach, a kolorów skóry cała paleta – jak przystało na kraj z taką historią. Jest głośno, radośnie i z klimatem. Wiadomo… jest karnawał!
Trzy dni wcześniej – wyspa Santo Antão
W końcu przestało padać. Nieprawdopodobnie piękna to wyspa, ale o kapryśnej pogodzie w tym sezonie. Choć dzięki temu roślinność bujna, a ziemia żyzna. Jedyna taka wyspa w kraju! Zbieramy się więc w góry. Wychodząc z budynku już mamy skręcać w lewo, a tu – bębny! Tak… teraz już wiemy co to za łomoty w tym czasie. Zresztą tutaj bardziej rytmiczne od samego początku. Wzdłuż ulicy żywej duszy, ale w oddali widać, że przy centralnym placu w Ponta do Sol zbierają się kolorowo przebrane postacie. Zmieniamy kierunek i idziemy w prawo – na plac. Góry przecież poczekają, a świętowanie nie. Jest niedziela, więc musi być uroczyście. I jest, choć szczególnie dla najmłodszych, bo to oni poprzebierani są w kolorowe kostiumy. Poszczególne grupy mają swój styl tematyczny. Na przedzie samochód z muzyką, dziewczynka ze sztandarem wygina się wyjątkowo zgrabnie do głośnej muzyki, kręci w kółko i czeka aż reszta szkoły ustawi się równo klasami. I ruszają. Rodzice podekscytowani idą po bokach trzymając wodę i awaryjne elementy kreacji. Całymi rodzinami podziwiają swoje pociechy, a te najmłodsze, które nie załapały się jeszcze wiekowo, patrzą z zazdrością i zaciekawieniem na gwiazdy korowodu. Znów jest radość, gwar, tłum, muzyka i kolory. No tak… jest karnawał!
Dwa dni wcześniej – wyspa Santo Antão
Po wielogodzinnym trekingu w Dolinie Paúl, łapiemy stopa na drogę powrotną. Wskakujemy na tył pickupa i zajmujemy miejsca obok innych pasażerów, jadących do głównego miasta. Podziwiając widoki od drugiej strony, czujemy po chwili jak samochód ostro hamuje. Wychylamy się mocno i naszym oczom ukazują się jakieś diabły! Nie żartuję, całe czarne, z szatańskimi uśmiechami na ustach, umorusane twarze odbijają złowieszczo promienie słońca, a w dłoniach kije i jakieś włócznie. To nie sen, zbliżają się do nas wraz z odgłosem bębnów. Wszędzie te bębny – obłęd! Romek przypomina jak czytaliśmy o tej formie karnawału i znajduje szybko nazwę – Mandingas. Współpasażerowie na gapę zaczynają się śmiać i przesuwać z miejsca na miejsce, by nie zostać wybrudzonym przez złośliwe postacie, które wyciągają ręce i starają się zostawić po sobie czarny ślad na kilku twarzach. Atmosfera nie do opisania, bo choć pozornie straszna, to jednak buchająca pozytywną i łobuzerską aurą. Pewnie nic dziwnego, przecież… jest karnawał!
***
Wysiadamy w centrum Paul i niemal umierając z głodu, zamawiamy w przybrzeżnej restauracyjce tradycyjną cachupę z miodowym ponczem. Cisza wokół, pusto dookoła, fale szumią kojąco, a coraz niżej opadające słońce sugeruje, że powinniśmy powoli szukać transportu do hotelu. Jednak zanim kończymy dopijać poncz, znów słychać uderzenia. Początkowo spowolnione, jakby samo echo próbowało nadążyć, ale miało jakiś problem. Z czasem jednak wszystko staje się coraz wyraźniejsze i rytmiczniejsze. Na drodze którą przyjechaliśmy, pojawia się ciężarówka z całym zastępem perkusistów na pace, a za nimi czarny tłum skaczący i tańczący jak opętany. Nagle ludzie zaczynają pojawiać się jak spod ziemi. Spora większość przebrana, ale nie wszyscy wysmarowani na czarno. Tylko, że tutaj nie ma takich kolorów jak dotąd. Dominuje czerń i odcienie szarości. Niektóre przebrania są dosyć straszne, a sporo z nich zakrywa nawet twarze. Z założenia mają przerażać i faktycznie budzą [co najmniej!] niepokój. I te rytmiczne, bardzo głośne bębny wzmacniane nagłośnieniem, odbijają się złowieszczym echem od pasma stromych gór. Wstaję i idę zrobić zdjęcia z bliska. Jedno dziecko odwraca się i patrzy na mnie z przechyloną głową. Chyba dziecko, bo na twarzy ma maskę, ale wzrost nie należy raczej do dorosłego. Robię zdjęcie i zaraz jeszcze jedno, bo pewnie na to czeka. Ale gdy odkładam aparat, nie odwraca głowy, nawet nie drgnie! Cała ta atmosfera, postacie, przebrania, huk… sprawiają, że wycofuję się i idę w inne miejsce. Nie wytrzymałam presji spojrzenia. Trudne to do opisania, choć niemal magiczne. Tylko tu akurat jakaś czarna magia dominuje, bo można poczuć się nieswojo.
Mimo tego, w całym tym szaleństwie jest coś niezwykłego. Ludzie dołączają do pochodu i tańczą, nawet bez przebrań. Śmieją się – może trochę złowieszczo – ale i bawią. Rytm powoduje, że i my się lekko bujamy, choć trudno zrozumieć nam, co tu się właściwie odbywa. A założenia niby znamy… Idziemy za tłumem i szybko znajdujemy kolejnego pickupa na stopa, ale pochód mocno wstrzymuje jakikolwiek ruch uliczny. W zasadzie to dobrze, bo mamy czas na zdjęcia i podziwianie tego co się dzieje. Najciekawsze jest to, że bije z tego autentyczność na najwyższym poziomie. Tu nie ma turystów, jesteśmy chyba jedyni. Generalnie nie jest to turystyczna wyspa. Nikt się nie popisuje, rodzice nie dają ostatnich wskazówek i nic nie jest w sztywnych układach. Inaczej niż dotąd – nie tak jak w folderach, czy na kolorowych zdjęciach do prasy. Ale w naszym odczuciu właśnie TO… jest karnawał!
***
W miasteczku nieopodal nas – Ribeira Grande – kierowca wysadza część osób z pickupa. Tam też tłumy, tylko już dużo bardziej kolorowe. Nie ma ludzi w czarnym smarze, a są kostiumy, różne barwy i mnóstwo dzieci. No i jest muzyka! Rytmiczna, choć tym razem też z wokalem i innymi instrumentami. Słońce zaszło, a podświetlone ulice zdradzają, że niedługo zacznie się coś niezwykłego. Pięknie poprzebierane i wymalowane dzieciaki ćwiczą układy taneczne, przed ruszeniem za wielkim ptakiem otwierającym pochód. Ktoś rozdaje drożdżówki, wychowawczynie rozlewają soki do plastikowych kubeczków, a inni po prostu tańczą. Przedział wiekowy jest dużo większy niż dzień wcześniej na północy wyspy. A i rozmach w strojach bardziej dostrzegalny. Makijaże perfekcyjnie wykonane, sporo zaangażowanych organizatorów, a na ciężarówce z muzykami można wypatrzyć rozbudowany zestaw elektronicznych instrumentów i profesjonalną piosenkarkę. Dalej na razie nie pojedziemy, więc mamy poniekąd przymusowy pokaz kolejnych karnawałowych szaleństw. Ale tu już nie jest tak jak przed godziną, czy dwoma. Są układy taneczne, równe rzędy, scenariusz zdarzeń, czuwające osoby nad całym wydarzeniem i nie bardzo jest miejsce na spontaniczność. Choć jest radość, podekscytowanie, tłum, muzyka, kolory. Tak, to również… jest karnawał!
FINAŁ KARNAWAŁU – Mindelo, wyspa São Vicente
Godzina zero.
Korowód ruszył, ale po chwili się zatrzymał. I tak po kilka kroków. Może jeszcze nie wszyscy dotarli, albo coś nie jest do końca gotowe. Zresztą, jest dopiero kwadrans przed planowanym startem. Muzyka dobiega z głośników, przebierańcy nie stoją jak kołki, a tańczą, śpiewają, pozują do zdjęć i uśmiechają do zebranej publiczności. A publiczność dopisała bez dwóch zdań. Jest wszędzie! Na krawężniku obok mnie, kilka rzędów za mną, w oknach, na balkonach, na drzewach i nawet dachach budynków – dosłownie wszędzie! I chyba wszyscy znają tę piosenkę, bo śpiewają całą od początku do końca. I znów, i znów… jeszcze chwila i my będziemy ją dobrze znać i śpiewać ze wszystkimi. To fajnie, bo jest pozytywna i całkiem trafnie oddaje atmosferę miejsca.
Tylko znów mamy odczucie, że to chyba nie takie były założenia karnawału. Tutaj jest konkurs. Wszystko dopięte na ostatni guzik, zaaranżowane z dużą dokładnością, poszczególne osoby jak inspicjenci pomagają trzymać się planu i sztywnych ram ustawień. Ale na szczęście nie każda grupa spina się na perfekcyjny układ. Są pokazy rolkarzy, którzy ewidentnie bawią się znakomicie. Starsze kobiety, które niemal kwitną z radości, że mogą być tu jako gwiazdy w zdobnych i efektownych strojach. Czy małe dzieci, które nie bardzo wiedzą co się dzieje, ale podrygują sobie wdzięcznie do głośnej muzyki. No i jest też nieco nagości, więc dumne, wybrokatowane dziewczyny prężą się i wyginają najseksowniej jak potrafią. Choć tu nie ma kompleksów, bo połowa z nich jest krąglejsza niż te z brazylijskich okładek. Na nogach i pośladkach cellulit aż faluje, a małe biusty nie są żadnym problemem. To dobrze, choć na okładki magazynów pewnie i tak wrzucą te zgrabne i ładne. Niby nic dziwnego, a jednak zaburza to trochę wyobrażenie o takich uroczystościach ludziom, którzy na własne oczy nie mieli okazji tego obejrzeć.
Jest też stres. Posadzona na górze ruchomej platformy „królowa”, z autentycznym przerażeniem spogląda w dół i oddałaby wszystko, by zejść bezpiecznie na ziemię. Jest para, która w układzie tanecznym niemal upadła i wysypała się z dalszymi krokami, zaburzając ustaloną wcześniej geometrię pokazu. Do tego: element stroju który odpadł, zerwana struna podczas gry, rozdarte rajstopy przy szpagacie i spływający makijaż po ochlapaniu wodą. Po kilku godzinach wchodzi zmęczenie, pot, a nawet łzy. Dzieci zaczynają wymiękać i rodzice zbierają je na boki ocierając łzy i pocieszając. Jest gorąco, bardzo słonecznie i z czasem wszystko zaczyna się zlewać w całość. Jedną, wielką, kolorową i ruchomą plamę. Nawet mój – z początku idealny – krawężnik zaczyna męczyć, a słoneczna strona ulicy uświadamia, że pewnie mam już niezłe poparzenie słoneczne. Ile minęło godzin? Cztery? Sześć? Wow, umieramy z głodu! Coś przegryzamy, zmieniamy miejsce na bardziej zacienione, ja znów jestem przepchana po przodu, robi się ciemno, a oni idą i tańczą. Coraz to nowi, ewidentnie zmęczeni. Szkoda tych na końcu, bo tu już nikt nie doceni ich tak jak tych z początku – gdy nie było podejrzeń o to, że w końcu nastąpi przesyt. Ale oni i tak się uśmiechają. Śpiewają i pląsają. Jest radość, a ona się udziela. Zmęczenie zmęczeniem, ale nie żałujemy ani trochę! Jesteśmy szalenie pozytywnie odurzeni tym wszystkim. To jest coś, po co warto tu było jechać. Zresztą nie tylko po to! Ci ludzie, ta energia… a noc się przecież dopiero zaczyna! Konkurs na najlepszą grupę ma zostać rozstrzygnięty, a potem szaleństwa już bez układów, rywalizacji i dzieci przy nodze. To już ostatnie godziny, więc trzeba się cieszyć. Bo jeszcze do północy [wciąż!]… jest karnawał!
9 komentarzy
W tych dniach była mega promocja na loty tam z Londynu i po tym tekście pożałowałam że nie kupiłam, choć i tak nie trafiłabym na karnawał :( smuteczek. Ale zazdroszczę przeżyć zwłaszcza z tymi diabłami! ;)
Też widziałam loty: 900zl powrotny! super sprawa.Ale ja już inne kierunki wybrałam. Zdjęcie u góry i diabły superowe <3
Swoją drogą nie mogę skomentować z imieniem nie wiem dlaczego,tylko anonimowy wchodzi.Pozdrawiam! Gośka
Aneta, miło wiedzieć że kogoś udało się zachęcić ;) a na bilety poluj dalej, może uda się coś znaleźć na kolejny karnawał. Jakby nie patrzył, jest co roku! ;) Diabły też :D Powodzenia!!
Gosia, dzięki za miłe słowa o zdjęciach :) i za uwagę o podpisie też. Niestety obawiamy się, że nie ma innej opcji niż jakieś konto albo anonim. Na to już nie mamy raczej wpływu, ale jeszcze zbadamy temat dokładniej. Pozdrawiamy i udanej podróży! (tej zakupionej) ;)
Niesamowita impreza i piękne wspomnienia. Ładnie i szczegółowo opisane. Czytając i patrząc z zaciekawieniem na zdjęcia, ma się odczucie jakby się tam było…
Bardzo miło to czytać :) Wszystko wskazuje na to, że udało się osiągnąć swój cel tym postem ;) Dziękuję!!
Świetna relacja i zdjęcia. :) Z przyjemnością przeczytałam. :)
Ogromnie się cieszę i dziękuję! ♥ A i karnawał bardzo polecam! :))