Pradawne świątynie Kambodży były dla nas jednym z najważniejszych punktów na trasie, pomimo, że nie zapowiadało się na lekką podróż. Bo choć każdy z wypowiadających się na forach podróżników bardzo polecał te zabytki, to droga na miejsce miała być małym koszmarem do przebrnięcia tylko przez twardzieli ;) a samolot z Bangkoku pozostawał dla mięczaków. :D Dlatego na (wspomnianej ostatnio) turystycznej ulicy w stolicy Tajlandii, zakupiliśmy bilet na transport do Siem Reap i byliśmy gotowi na przygodę jaka nas czeka. A miała być ciekawa! Od skorumpowanego przejścia granicznego, przez mafię taksówkarzy i naciągaczy, aż po psujące się w szczerym polu autobusy dowożące na miejsce. Wszystko to, by zarobić dodatkową kasę, podsyłać sobie nawzajem klientów i… [znów] zarobić dodatkową kasę ;)
Ale co tam, przecież targować się potrafimy już niemal jak starzy podróżnicy! ;)) Kupiliśmy więc wizę przez internet, dzięki czemu za nic płacić nie trzeba w „specjalnym okienku”, a jeśli będą przetrzymywać nas w autobusie do wieczora (by odesłać w ostatniej chwili do „zaprzyjaźnionego hotelu”) to nie mamy się co przejmować, bo kanapki na drogę i wodę mamy – przetrwamy! :D Do tego hotel zabukowany wcześniej, więc kiedy dotrzemy to będziemy. I nie ma strachu :) Jednak mimo niezłego planu, byliśmy przygotowani na najgorsze… Tylko te informacje w internecie były chyba jakieś nieaktualne. A może my mieliśmy szczęście. Lub po prostu zbyt cieszyliśmy się tą podróżą, żeby dostrzegać same problemy – nie wiem. W każdym razie nie było aż tak fatalnie!
Podróż busem z Bangkoku do Siem Reap
Z Bangkoku zabrano nas pomimo tego, że gdzieś w całym zamieszaniu zapodziały nam się [dzień wcześniej] zakupione bilety. Bus do granicy śmigał całkiem nieźle, a na obowiązkowym postoju pod jedynym barem w okolicy, nic nie zamawialiśmy na siłę, bo mieliśmy inne sprawy na głowie. A mianowicie, skupiliśmy się na dogadywaniu ze średnio przyjaznym facetem rozdającym „naklejki”, żeby nam też dał po jednej (bo fakt, że nie mamy przy sobie biletu nie oznacza, że nie zapłaciliśmy za przejazd…(sic!)). Łatwo nie było, ale Romek ostro walczył i nalepki wylądowały na naszych rękawkach :) Po co? To była informacja dla innych gości na granicy, mówiąca: „ci są do zgarnięcia i dalej – w Kambodżę z nimi!” ;)
Na samej granicy poszło stosunkowo gładko, pomimo niemiłosiernego upału. A po odebraniu nas przez ciemnoskórego mężczyznę – który pojawił się dosłownie znikąd i przemówił: „follow me” – zawieziono na dworzec. Tam kazano czekać i inni panowie zawołali nas do kolejnego busa, do którego zeszli się pozostali podróżujący z różnokolorowymi naklejkami na koszulkach. Wszyscy okrutnie spoceni – o intensywnej i niekoniecznie kwiatowej woni potu – z lekką niepewnością na twarzach czekali (tak jak i my) co się dalej wydarzy. I doczekaliśmy się! Powiedziano nam, że ten autobus nie pojedzie, bo… no właśnie, tu się kierowcom wersje nieco rozjechały, bo pewnie nie zdążyli tego ustalić między sobą. Ale to już nie miało znaczenia. Wraz z bagażami przetarabaniliśmy się do innego, ciaśniejszego busa, też bez klimatyzacji (przecież to tylko 40-sto stopniowy upał! ;). Ale ten już ruszył! I to było najważniejsze :))
Są takie momenty, kiedy człowiek uświadamia sobie coś istotnego, i wtedy wszystko inne traci na znaczeniu. Dla mnie to był właśnie ten moment. Podczas gdy już ruszyliśmy w stronę Siem Reap, ja nie mogłam przestać się uśmiechać! :) Pomimo niezwykłego upału, ścisku, zapachu i dziwnych sytuacji, tak po prostu – banan na twarzy i błyszczące oczy. Romek, gdy to zobaczył, zapytał co mi tak wesoło. A ja – nie przestając się uśmiechać – odpowiedziałam, że „zwyczajnie nie mogę w to wszystko uwierzyć! Miesiąc temu udało mi się [w końcu] obronić, kilka dni później leciałam do Chin, a teraz – ot tak – jadę sobie przez Kam-BO-dżę!” [wielkość liter nieprzypadkowa, od tego momentu wszystko co niezwykłe (i co zwykłe też) związane było z Kam-BO-dżą, wymawialiśmy z mniej więcej takim akcentem – rozbawiło, przykleiło się i zostało;)]. Byłam naprawdę szczęśliwa i nic, ani nikt, nie był w stanie popsuć mi nastroju.
I nie popsuł! :) Po jednym postoju przy stoisku z zimnymi napojami i pamiątkami, dotarliśmy już właściwie bez przeszkód na obrzeża Siem Reap. Tam czekała na nas „mafia tuk tukowa”, ale my zgadaliśmy się z pewnym pozytywnie wyglądającym, o-dread-owanym podróżnikiem – stałym bywalcem tych terenów – i pojechaliśmy do centrum, niemal po znajomości (więc i taniej) z wybranymi kierowcami tuk tuków.
Siem Reap – „sypialnia” przy Angkor Wat
Hotelik mieliśmy przytulny (Firefly Guesthouse – zobacz jaki fajny!), choć tylko z zimną wodą (co było na tamten moment normalne w Kambodży). Ale przekonał nas do siebie już na wstępie mrożoną herbatą na powitanie i zimniutkimi, mokrymi ręcznikami do otarcia potu, które po półgodzinnym spacerze – w takim upale – okazały się absolutnym zbawieniem! Zwłaszcza, że mieliśmy problem z trafieniem, bo ulicę mało kto kojarzył i zanim ją znaleźliśmy, odwiedziliśmy [przypadkiem] rodzinę pewnego policjanta.
I pomimo, że byliśmy tylko zagubionymi podróżnikami, ugościli nas jak swoich! Cała rodzina się zleciała, chcieli częstować czymś do picia, a córka z najlepszym angielskim i ojciec z najlepszymi znajomościami, pomogli nam zlokalizować położenie naszego hotelu. To było niesamowite! Weszliśmy komuś na podwórko, bo miejsce wydawało się docelowe, a oni zamiast powiedzieć „nie, to nie tutaj” i popatrzeć z dezaprobatą jak depczemy im trawnik, przyjęli nas jak starych znajomych i nie puścili, dopóki nie byli w stanie udzielić pomocy. A! jeszcze na koniec, reprezentacja rodziny podprowadziła nas pod ulicę przy której znajdował się nasz nocleg. Wspaniali ludzie! Piękne w takim podróżowaniu jest trafianie na takie sytuacje, takich ludzi i tyle dobroci w świecie, o którym ciągle słyszy się tylko, że jest „zły”…
Ale dobrze, może nie będziemy opisywać wszystkiego, bo to (chyba..?) nie pamiętnik ;) Oczywiście jedliśmy, spaliśmy, myliśmy zęby, itd. ;)) więc przejdźmy do tego, co mieliśmy okazję zwiedzić i zobaczyć.
Na wszystkie świątynie przeznaczone były jedynie dwa dni (to jest nic, jeśli chce się wszystko zobaczyć…:/ chyba nawet tydzień to mało!), więc trzeba było dokonać wyboru jakie miejsca odwiedzamy, a jakie zostawiamy na inny raz. Bo – oczywiście – będzie kolejny raz!
14 komentarzy
Kambodża to dla nas marzenie, które pomału, pomału przyciągamy do siebie :)
Oj, to mocno trzymamy kciuki, bo jest to nasz absolutny TOP z krajów, które trzeba w życiu zobaczyć! ;))
Dzięki za to zdjęcie głównie z granicy! Pokonywaliśmy tą trasę tylko w drugim kierunku i nie w głowie było mi uchwycenie tego aparatem. Dodatkowo naczytaliśmy się o malarii w rejonie granicznym, więc byliśmy z dzieckiem zdecydowanie bardziej okryci i spryskani repelentami:)
My w zasadzie w obie strony, ale tylko przy wjeździe robiliśmy zdjęcia, później chyba byliśmy zbyt zmęczeni podróżą ;) Cieszymy się, że pomogliśmy obudzić wspomnienia! ;)
Kupiliście wizę prze internet??? Wow, do przodu ta Kambodża
Tak i to chyba naprawdę najlepsza decyzja, bo czytając przygody innych, to takie pójście na łatwiznę pomaga zapamiętać ten kraj w samych superlatywach ;)
Kupiliście wizę prze internet??? Wow, do przodu ta Kambodża
;) do przodu! Bardziej niż można by nieraz pomyśleć ;))
Powiem Ci, że z tą przeprawą przez granicę to różnie bywa. My też załatwiliśmy wizę przez internet, ale nasi towarzysze podróży nie – w efekcie zanim zawieźli nas na granicę, pojechaliśmy do jakiejś agencji – wiza za 2x więcej. Nasi znajomi nie dali się naciągnąć, w efekcie, po przekroczeniu granicy nie było dla nich transportu (za który zapłacili), musieli dzwonić po policję, najedli się trochę strachu i tak minął im dzień. Nam na szczęście udało się dotrzeć bez większych perturbacji:-). Powodzenia w dalszej podróży, Kambodża jest super!
No to jest właśnie to o czym czytaliśmy przed trasą na miejsce, dlatego nawet się nie zastanawialiśmy i braliśmy przez internet. Szkoda, że tak się znajomym zaczęła podróż do Kambodży, bo takie wydarzenia na pewno rzutują na resztę wspomnień… ale pewnie i tak były super ;)
Dzięki! :)
Przede wszystkim świetnie jest spełniać marzenia, nawet jeśli pojawiają się na drodze jakieś komplikacje, jak znikające bilety czy jacyś nieuprzejmi ludzie. Ale przynajmniej oboje pamiętacie otoczkę wokół Waszej wyprawy do Siem Reap :)
Zdecydowanie! Spełnianie marzeń, to od jakiegoś czasu nasza główna pasja! ;)))
No, no, jak widzę zdjęcia znajomych z Kambodży i tamtejszą granicę to w życiu bym nie pomyślał, że funkcjonuje tam taka nowatorska usługa, jak wiza przez Internet :D A tutaj proszę, świat pędzi do przodu!
Świat potrafi zaskakiwać, prawda? :D