Podróż dookoła świata, to ogromne marzenie większości ludzi, którzy kiedykolwiek usłyszeli o Magellanie i jego wyprawie. No, może niekoniecznie za pomocą łodzi, ale jednak opcja jest kusząca. A przynajmniej taka się wydaje, a nie każdy analizuje, czy aby na pewno. Marzenia nie muszą być przecież sensowne i rozsądnie przemyślane. Pomagają nam oderwać się od codzienności, by poszybować gdzieś w chmurach. Po czym znów wracamy na ziemię. I tak w kółko.
Są jednak śmiałkowie, którzy po bujaniu w obłokach, decydują się pójść dalej. Takie szaleństwo nazywamy spełnianiem marzeń. Tylko jest w tym pewien szkopuł. Obcy świat, który decydują się przemierzać, jest nieco inny od wyobrażonego. Szybko się okazuje, że i tutaj czuć głód, zmęczenie, gniew i brzydki zapach. Ale nie ma odwrotu! I dobrze, bo plusów i tak jest więcej niż minusów. Duuużo więcej!
Jednak, żeby nie zawsze było tak kolorowo, skupię się dziś na wadach podróży dookoła świata. Bo czekały pięć lat [bloga], byśmy je w końcu wykrzyczeli! No, to krzyczymy. ;)
Minusy długotrwałej podróży z plecakiem
Zacznę trochę na wesoło. Od wad pozornie błahych, ale możesz mi wierzyć, na dłuższą metę potwornie frustrujących!
Minimalizm
Czyli ciągle czegoś nie masz! Ja, by zapakować się na rok czasu w jeden plecak, który nie miał być ciężki, nie zabrałam ze sobą ogromu [absolutnie niezbędnych do życia!] przedmiotów. Oczywiście nie każdy potrzebuje tyle co ja. Nawet Romek całkiem dobrze czuł się z tym minimalizmem. Ale dla mnie to był mały koszmar. Gdyby ktoś przyjrzał się co zawiera moja podręczna torebka… to by zrozumiał, że nie było mi lekko. Do tego, komuś kto kończył szkoły wizerunkowo-kolorystyczne, kazać ciągle chodzić w tym samym, to jak skazać artystę na malowanie tylko jednym kolorem. Da się, ale co za ból! I jak Romek od początku do końca wyprawy przetrwał w 3 [słownie: trzech!] koszulkach, to ja podczas trasy dokupiłam 2 sukienki i 2 koszulki i szal, bo bym chyba zwariowała! ;)
Pranie ręczne
To przez większość podroży niemal jak rytuał przy myciu zębów! No bo jak masz już te 3 ciuchy na krzyż, to bielizny i skarpetek też nie pakujesz z oznaczeniami dni tygodnia, tylko masz ich podobną ilość. Oczywiście czasem trafi się pralka, ale to na większy zestaw i tylko, gdy zostajesz gdzieś dłużej. Kiedy jednak wciąż jesteś w drodze, to nie ma to tamto, tylko – zmęczony czy nie – wyciągasz składaną miskę i szorujesz w dłoniach te szybkoschnące skarpetki.
Zapomnij o pamiątkach
Nawet jeśli są tanie, piękne i niepowtarzalne – nieważne. Każdy gram w plecaku więcej, daje w kość kręgosłupowi, kolanom itd. I gdy nie mogłam się powstrzymać i zabierałam jakieś drobne magnesiki, mydełko, herbatkę, szaliczek… to potem żałowałam okrutnie. Nigdy nie zapomnę, gdy już na etapie Australii (6-ty kraj z kolei) plecak miałam tak ciężki (choć tylko 2 kg więcej niż wcześniej), że przy dłuższej przebieżce popłakałam się od jego ciężaru. Nie miałam już siły iść! Romek wcześniej konsekwentnie powtarzał, że każdą pierdółkę którą kupię, dźwigam sama, wtedy może się powstrzymam. Hm.. i tak się powstrzymywałam jak szalona! Ale jednak wciąż za rzadko. Wtedy pod Sydney oczywiście mi pomógł, ale podjęliśmy też decyzję o pierwszej paczce do Polski. Bo choć w dolarach australijskich była dość droga, to jednak kręgosłup mamy na całe życie, prawda? Tak czy inaczej, to ciągłe odmawianie sobie wszystkiego bo-la-ło! O.
Wszystko w plecaku
Gdy po dwóch miesiącach w drodze zatrzymaliśmy się aż na tydzień(!) w jednym miejscu, od razu wypakowałam wszystko do szafy. Celebrowałam tę chwilę. W końcu mogłam po coś sięgnąć wygodnie, wszystko było pod ręką, łatwo dostępne. Ale poza tym tygodniem nie miałam takiego luksusu, a zakamuflowane przedmioty wciąż ginęły w czeluściach plecaka. I ten ciągły problem, że jak wyjmę tę dużą rzecz, to rozwali mi się cały układ i trzeba będzie niemal od nowa się pakować. Naturalnie to nie brzmi jak problem, gdy jest się tydzień w podroży. Dwa. No może trzy. Ale wyobrażasz sobie pół roku niemal codziennie wyjmować szczoteczkę do zębów z prawego zakamarka plecaka tak, by nie poruszyć innych rzeczy? Frustrujące na dłuższą metę. Serio.
To nie życie na salonach
Całkiem oczywiste i pozornie niestraszne. Ale zastanów się jak bardzo przywykłeś/aś do ulubionego kubka na herbatę, filiżanki do kawy, czy lampki do wina. Ja bardzo! Moja kuchnia to najbardziej rozbudowana część domu. U mnie do każdego rodzaju herbaty jest inne naczynie, czerwone wino piję w lampkach do czerwonego, a białe do białego… a to tylko namiastka elementów, którymi uwielbiam celebrować chwile picia, czy spożywania. Teraz wyobraź sobie, że przez wiele miesięcy najczęściej piłam (czasem też jadłam) z metalowego kubka, lub na plastikowej miseczce. Wszystko! Aaaa!!! Nie każdy mnie tu zrozumie, ale już łatwo można było się zorientować, że minimalistą nie jestem i kawa z metalowego naczynia zwyczajnie nie będzie mi smakować. Znów niby błahe, a jednak nasuwało często tę natrętną myśl: ja chcę do Domu…
Nadmiar słońca (sic!) no dobrze – promieni UV
Tak, wiem, brzmi zabawnie na blogu, który deklaruje chęć gonienia za słońcem. Ale ono, tak naprawdę, niekoniecznie jest zdrowe. Oboje mamy bardzo jasną karnację i opalamy się na kiepsko-czerwono, co nie jest dla skóry niczym korzystnym. No i kto ma ochotę smarować się kremami z filtrem przez pół roku co godzinę? Do tego Australia ma tak silne promieniowanie UV, że – po miesiącu w upalnej Indonezji – już pierwszego dnia spiekliśmy się na raka! A to było bardzo dziwne… Z kolei, na Wyspie Wielkanocnej spaliłam sobie skórę głowy do tego stopnia, że schodziła mi jak u węża. Nie wiem jak to zrobiłam, ani kiedy. Do tego wszystkiego, jeśli ktoś jeszcze ma sporo znamion (tzw. pieprzyki), to naprawdę trzeba być ostrożnym. Słońce daje fantastyczną energię, ale potrafi być też bardzo niebezpieczne i uciążliwe. Ot, taka jego ognista natura ;)
Może teraz trochę poważniej…
Zmęczenie i głód
To coś, co towarzyszyło nam ciągle, nawet w Azji. Zmęczenia chyba nie trzeba tłumaczyć. Codzienne przemieszczanie się, dźwiganie, często pośpiech, krótki sen, upał, brud, problemy – wiadomo. Taki styl podróży wybraliśmy, więc tego typu doznania są nieuniknione. Ale głód już pewnie może zaskakiwać, zwłaszcza na azjatyckiej ziemi. Tyle, że my wciąż byliśmy w drodze i zwyczajnie często nie było jak jeść. Albo okazji, albo czasu, albo miejsca. I tak szczerze, to ja przez całe życie nie zjadłam tylu Snickersów co wtedy. Już bokami nam wychodziły! Jednak dodawały energii, gdy zwiedzało się coś z dala od sklepików, lub jedzenie na ulicy [higienicznie] pozostawiało wiele do życzenia. A my po prostu nie przepadamy za niestrawnością. ;)
Z kolei poza Azją zaczęły kończyć nam się pieniądze, a każdy kolejny kraj był coraz droższy (Australia, Francuska Polinezja, czy Wyspa Wielkanocna, to jakiś cenowy odlot!). Trzeba więc było minimalizować wydatki. Niestety na jedzenie również. Znów Romkowi było łatwiej, bo on jak zje dwa solidne posiłki dziennie, to daje radę, a ja jem jak wróbelek, ale co 2-3 godziny jestem głodna jak wilk. Nie przesadzę gdy napiszę, że setki razy zatęskniłam za komfortem lodówki w domu, w której zawsze coś się znajdzie. Niestety, lodówka z nami nie pojechała.
Oszczędzanie do bólu
Na wszystkim! Trochę już opisałam powyżej. Ale chodzi generalnie o to, że jak ma się ograniczony budżet i niespecjalnie dużo zarabia w podróży (która do najtańszych nie należy), to trzeba oszczędzać. No i może nie była to jakaś tragedia, bo przecież ogrom ludzi na świecie nie miało tego co my. Jednak odmawianie sobie tak wielu rzeczy, dzień po dniu, walka z pokusami i zamiłowaniem do wygody, ciągłe liczenie, czy nas na to stać (zwykle nie było), to jednak coś, czego nie można nazwać komfortem. Ani psychicznym, ani fizycznym. Naturalnie, nie każda podróż tak musi wyglądać i nie chcemy nikomu odradzać takiej wyprawy! My akurat mieliśmy takie, a nie inne możliwości finansowe, więc to wada naszej trasy. A Ty ucz się na naszych doświadczeniach i bądź może bardziej przedsiębiorczy/a! ;)
Bilety ograniczają poznanie
Nieraz to kwestie wizowe, ale zwykle jednak [znów] finansowe. No nie ma siły, dużo się będzie kręcić wokół pieniądza. Bo z jednej strony im wcześniej kupisz bilet, tym taniej. Z drugiej, nieraz trafi się fajna promocja i trzeba brać od razu. Trzecia natomiast, to kwestia długości pobytu, cen noclegów oraz życia – wszystko trzeba brać pod uwagę. Kupuje się więc bilety wylotowe z kraju, jeszcze zanim wiadomo, czy on nam się spodoba, czy nie. I tak np. na bajeczną Tajlandię daliśmy sobie zdecydowanie za mało czasu. Zresztą, nie zliczę ile razy (najczęściej w drodze na lotnisko, opuszczając dane miejsce) mijaliśmy coś niezwykłego. Coś, czego zwyczajnie nie zdążyliśmy zobaczyć podczas [zawsze] przykrótkawego pobytu.
To wrażenie niedosytu i ograniczenia towarzyszy nieustannie. Prawda jest taka, że to chyba jedna z największych wad tego typu – objazdowej – podróży dookoła świata. Takie zaledwie „liźnięcie miejsca” zamiast wgłębienia się w jego klimat. Jednak patrząc na to z perspektywy czasu – lepsze takie liźnięcie niż nic. W naszym odczuciu. Bo co zobaczyliśmy to nasze i nikt nam tego nie od-zobaczy! ;)
Wiem, że nic nie wiem
Czyli im więcej miejsc się odwiedzi, tym lepiej zdaje sobie sprawę z tego, jak niewielkie pojęcie ma się o świecie. To jest dokładnie to, o czym mówi okrąg wiedzy [oryg. circle of knowledge]. Zabrzmi trochę jak filozofowanie, ale to prawda nad prawdami! ;) Przypuśćmy, że nasza wiedza zawiera się w okręgu. Poza nim jest wszystko to, czego nie wiemy. A sam okrąg jest granicą pomiędzy wiedzą i niewiedzą. Teraz za każdym razem, gdy dowiadujemy się czegoś nowego, nasz okrąg [z wiedzą w nim zawartą] naturalnie się powiększa. Ale to również konsekwentnie zwiększa tą granicę z niewiedzą i uświadamia jaki guzik wiemy! I tak bez końca. Może wygląda to mało optymistycznie, ale według nas to dobra lekcja. Mało co tak uczy pokory i nie zadzierania nosa z cyklu „zjedliśmy wszystkie rozumy”, jak zrozumienie i zaakceptowanie występowania okręgu wiedzy. ;)
Ciągłe porównywanie
A co za tym idzie – brak fascynacji nowymi miejscami. I nie da się przed tym uciec. Bo egzotyka – jak bardzo by nie była odmienna – po pewnym czasie się opatrzy i do siebie przyzwyczai. To nie to, że przestaje się podobać. Ale już nie powala tak, jakby mogła, gdyby dawkowało się ją po trochu i z przerwami.
I tak na przykład, zupełnie inaczej odebralibyśmy urok słynnej plaży Copacabana w Rio de Janeiro, gdybyśmy w środku zimy wylądowali w Brazylii i poszli nań w klapkach i kąpielówkach (zamiast butów zimowych i płaszcza). Jednak, gdy wylądowaliśmy tam chwilę po kilkudziesięciu innych rajskich plażach, na dwóch innych kontynentach i wyspach, to rozczarowanie słynną Copacabaną było wręcz dołujące. I tak często – tu cieplej, tam ładniej, w tym kraju mniej turystów, a w tamtym smaczniejsze jedzenie. Trudno się cieszyć tym tu i teraz, bo wciąż w głowie szumi to wczoraj i tli się wyobrażenie o jutrze. A to spora wada dla dobrego osądu poznawanego miejsca.
Wieczne planowanie i niepewność jutra
Trudno nieraz odpocząć, gdy wciąż musisz organizować dalszą trasę. Zawsze trzeba myśleć o kolejnych noclegach, transportach, biletach, przeliczaniu tego na różne sposoby, a czasem nawet starając się dostosować do pogody. I tak często nie jest się pewnym gdzie i czy znajdzie się kolejny nocleg. Oczywiście są takie momenty, kiedy rezerwuje się do przodu kilka nocy, albo zostaje w tym samym miejscu na dłużej. Ale nasza podróż w znacznej mierze polegała na ciągłym przemieszczaniu się i nie zawsze byliśmy w stanie oszacować dokąd dojedziemy dzisiaj, skoro nie wiemy jak ciekawie będzie po drodze.
Tak wiele razy docieraliśmy wieczorami do jakiegoś miejsca i dopiero wtedy szukaliśmy noclegu, że trudno to opisać. Ale jak miejscowości z hostelami bywają elastyczne, tak w mniejszych miasteczkach, po godz. 18, nieraz już trudno było się dodzwonić i dopukać. A zmęczenie tak dawało w kość, że chciało się krzyczeć i tupać nogami. Najgorsza pod tym względem była Australia, bo nie dość, że droga, to jeszcze zbyt zorganizowana na spontaniczne podróże… a przynajmniej taki mieliśmy jej odbiór. Tyle, że miewaliśmy zwykle więcej szczęścia niż rozumu (czyt. cudownych ludzi na swojej drodze). A czasem też rozkładane fotele w wynajmowanych samochodach. Da się przerwać! :D Ale stres trochę jest…
Spięcia w drużynie
Kiedy wszystko i wszędzie robi się razem, przez wiele miesięcy jest się na siebie skazanym i jedno odpowiada za drugie, to zgrzyty są zwyczajnie nieuniknione. Sztukę kompromisu musieliśmy opanować jak najszybciej, choć to bardzo trudna sztuka! Bo każde z nas, choć marzenie wspólne, sposób jego realizowania widziało inaczej. Jesteśmy w końcu bardzo różni. Na szczęście też ugodowi i – najwyraźniej – nieźle dobrani. ;) Ale potężnej próby dla związku nie można takiej wyprawie odmówić.
Kredyt na kilka lat
To w zasadzie jedyna negatywna konsekwencja naszej podróży. Coś, co nie skończyło się po radosnym powrocie do domu, a zostało z nami na lata. ;) Jednak niekoniecznie traktowaliśmy to jako wielki problem. Spłacaliśmy go sobie na spokojnie, małymi kwotami, wciąż podróżując i żyjąc całkiem normalnie. Naszym zdaniem nie jest to coś nie do zaakceptowania, w zamian za taką podróż i przygodę życia!
Swoją drogą, Romek kiedyś ciekawie podliczył nasze wydatki na podróż dookoła świata i wyszedł mu bardzo sympatyczny wynik – złotówka za kilometr. Serio! Teraz powiedz mi, czy to wydaje się dużo za spełnienie tak potężnego marzenia?? ;)
Nie ma siły, musi być tez smutniej…
Notoryczny strach przed kradzieżą
Skąd ten strach u niezbyt strachliwych osób? Otóż, jeszcze zanim wylecieliśmy z kraju – na lotnisku w Warszawie – przekopano nasze plecaki. Niszcząc trochę rzeczy, rozdzierając i zostawiając je pootwierane. Taki paradoks, ostrzegają człowieka przed światem, a tu we własnym kraju… ale okej, nie o tym teraz. Trudno potem nie być przeczulonym. I każdego dnia musisz myśleć, żeby zapakować się tak, by uniknąć zetknięcia z kieszonkowcami. Frustrujące i smutne zarazem… W całej podróży nie spotkało nas już potem nic złego i wróciliśmy z pełnym dobytkiem do domu – uff. Ale jednak bardzo się o-kombinowaliśmy, by strzec swoich własności jak oka w głowie, by mieć wszystko zawsze porozdzielane i ze sprzętami nie wychylać w bardziej niebezpiecznych miejscach. Tyle, że chociaż skutecznie.
Negatywna zazdrość
To dość trudny i rozbudowany temat. Ale wydaje mi się, że sam tytuł wyjaśnia wszystko. Bardzo refleksyjna jest myśl o naturze Polaków, którzy potrafią bardzo wspierać i pomagać, gdy człowiekowi jest źle, lub coś nie wychodzi. Ale gdy los się do kogoś uśmiecha i – w zasadzie ciężką pracą, ale mało kto to widzi – osiąga coś ponadprzeciętnego, to nagle wsparcie przeradza się w niechęć. Nigdy w życiu nie poczułam tak znaczącego odtrącenia, jak wtedy, gdy zaczęliśmy z Romkiem podróżować po świecie. Te spotkania, gdy jesteśmy pytani o wszystko, byle nie o podróże, a gdy się do którejś nawiąże, zapada niezręczna cisza i temat jest zmieniany na inny, odległy od poprzedniego.
Początkowo nie mogłam w to uwierzyć, bo mam naturę osoby, którą ogromnie cieszy, gdy ludzie są szczęśliwi i spełniają się we wszystkim co robią. Albo nawet są po prostu bogaci z dziada-pradziada i zwyczajnie szczęśliwi, bo żyją w dostatku. Cokolwiek. To normalnie sprawia mi radość i nie potrafię ogarnąć tego drugiego bieguna – zawiści. Niestety, po szoku i smutku nastaje taka jakby „naturalna selekcja znajomych”. Co dla sentymentalnego sangwinika jest jak szpila w serce. Na szczęście są też inni, którzy widać, że naprawdę się cieszą z cudzych radości i dzięki nim wiara w Ludzi ♥ zostaje!
Tęsknota
Za bliskimi, miejscami, świętami. To jest to uczucie, które towarzyszy chyba każdemu podróżnikowi. Opisywane tu na końcu, ale wcale nie najmniejsze. Z czasem nawet najtrudniejsze! Bo im dłużej jest się z dala od bliskich, wszystkiego co znane i komfortowe, ukochanych miejsc, czy spotkań, to wtedy każda informacja – o wspólnych świętach, imprezach, wyjazdach – wprawia w nostalgię. Oczywiście tutaj podkreślę, że w bardzo różnym stopniu przechodziliśmy przez to z Romkiem. Ja, w trzecim miesiącu podróży, (który zszedł się z ukochanymi, grudniowymi świętami) złapałam pierwszego większego życiowego doła! I chyba nawet jedynego na taką skalę. Niesamowicie można poznać siebie w takim momencie – co dla mnie jest ważne, a co mniej. Gdzie jest moje miejsce na ziemi i jak poukładać swoje życie. To też istotne. Nawet bardzo! Polecam takie poznanie siebie samego „od środka”! ;)
KONIEC MARUDZENIA!
Opisując powyżej te wszystkie wady, zamiast poczuć ulgę – wygadania się po latach z trudów naszej wielkiej wyprawy – czuję niesmak. Nie dlatego, że tam nie ma samej prawdy. Bardziej dlatego, że my zawsze staramy się patrzeć na pozytywy sytuacji i – przede wszystkim – nie narzekać!! A tu taki wylew minusów podróżowania… Aż mnie palce (i oczy!) pieką. Z drugiej strony, tego bloga traktuję trochę jak małą-wielką misję. Chciałabym jak najwięcej pokazać, zachęcać, ale też uświadamiać o tym jak jest naprawdę – bez ubierania wszystkiego w piękne szaty. Takie miejsce bez ściemy, której za wiele jest w popularnych i stronniczych mediach. Dlatego zostawię tu te wypociny i nie będę do nich za często zaglądać (Ty też tego nie rób!). :)
Ale wiedz, że choć nawarstwiło się trochę tych wad podróży dookoła świata, to wcale nie musimy źle do nich podchodzić. Z wielu z nich wyciągnęliśmy pozytywne wnioski. Do tego, to tylko elementy podroży, która sama w sobie jest absolutnie niezwykła! Pełna adrenaliny, przygody, pozytywnych uniesień i zachwytów. I to one dominują!
Zwróć uwagę, że my po tej trasie nie zaprzestaliśmy podróżowania, a wręcz odwrotnie – to na nim oparliśmy nasze życie i wciąż nas gdzieś nosi. A przecież jesteśmy w pełni świadomi ryzyka, wad i konsekwencji. Jednak uzależnienie narasta i bardzo je – tak naprawdę – lubimy. Po prostu znając coraz lepiej swoje potrzeby, chęci i niechęci, ograniczenia i zamiłowania, dochodzimy niemal do perfekcji w organizowaniu tych podróży tak, by te minusy minimalizować i niemal ich już nie dostrzegać, bądź zwyczajnie eliminować – i to działa!
Zalety podróży dookoła świata – pozytywny bonus :)
A zalet jest taki ogrom, że – choć nie o tym jest post, to – zakończę kilkoma wybranymi. Takimi istotnymi elementami, które sprawiają, że jest to niezaprzeczalna przygoda życia! A mianowicie:
- Spełniasz swoje potężne marzenie, które w Twojej głowie roztrzaskuje w drobny mak barierę z tabliczką „niemożliwe” i to owocuje w późniejszym życiu kolosalnie!
- Uodparniasz się na zmiany i uelastyczniasz, bo zmiany w takiej trasie są na okrągło, a taka odporność również przenosi się potem na codzienność i wzmacnia charakter!
- Do tego, całą podróż rozkoszujesz się rozmaitością kuchni świata. ♥ Smakujesz, porównujesz i rozpieszczasz zmysły. Te smaki i zapachy są nie do powtórzenia poza odwiedzanymi miejscami, więc to jest potężna zaleta takiej różnorodności.
- Poza tym, gdy opuszczasz miejsce dowolnego urlopu, zwykle jest smutno i żal, że wracasz do domu i przygoda się kończy. W takiej podróży ta przygoda się niemal nie kończy, więc i smutek jest przyćmiony ciągłą ekscytacją nieznanego, które przed nami.
- No i masz piękne zestawienie kultur! Różnorodnych i niezwykłych. Poznajesz coraz więcej z potężnej palety etnicznych smaczków, co daje niesamowity ogląd i bardzo uczy kreatywnego myślenia. Rozwija, bawi i intryguje. Nie uciekniesz od tego, ale – co piękne – wcale nie chcesz uciekać. Tylko wsiąkasz i chłoniesz. Bez ustanku.
A gdy jesteś zmęczony i czujesz, że czas przerwać, że na razie dość, że wystarczy – to wracasz. Do domu, do bliskich, do Polski. Ale już tylko częściowo, jakby na chwilę. Bo sercem i całym sobą stajesz się obywatelem świata.
I tego nie zamieniłabym za nic.
ZA NIC!
Naprawdę!!
Polecamy!!! :)
Taka podróż zmienia człowieka i jego życie, co pozytywnie owocuje na każdym kroku. Znasz nasz poprzedni post o tym jak podróż dookoła świata zmieniła nasze życie ?
25 komentarzy
Nic a nic mnie nie zniechęciliście ;) u mnie taka podróż jeszcze w sferze marzeń, ale coraz bliżej ;) choć myślę, że podzielę ją na mniejsze etapy :D
Uff…:) bo naprawdę jesteśmy dalecy od zniechęcania! Raczej bliżsi uświadamianiu ;)) ale skoro planujesz podzielić taką podróż na etapy, to sporo z tych wad nie będzie Cię dotyczyła. I super :) powodzenia w realizacji marzeń!
marzę o takiej podróży więc nic mnie nie odstraszy :)
I takie podejście mi się podoba! Oby tak dalej i trzymam kciuki za spełnienie tego marzenia! :)
Podziwiam, choć nie wiem czy bym się zdecydowała na taką podróż. Na bank nie teraz, jak mam dzieci. Ale za to rozumiem problem prania ręcznego – całe studia byłam bez pralki i tylko wyprowadziłam się do mieszkania, to kupiłam upragnioną pralkę.
Ojej, ja na studiach zawsze miałam pralkę w pobliżu, choć w akademiku czasem były długie kolejki. :D Może dlatego nie byłam przyzwyczajona i dawało mi to w podróży w kość. Z drugiej strony, to chyba głównie ta mała ilość ciuchów zmuszała do takiej częstotliwości…;) Niemniej, jestem przekonana, że Twój po-studencki zakup, teraz przy dzieciach, bardzo się przydaje! :)))
ja też chcę tak pojechać… ale może nie jeden wyjazd RTW, a kilka – np. po jednym długim na kontynent + dodatkowo okrążenie Ziemi ;)))) no, ale chwilowo skupiam się na odkrywaniu Europy. I być może WRESZCIE uda mi się przejechać na azjatycką stronę mocy w przyszłym roku. Po 2 latach przekładania ;)
Myślę, że taki podział jak piszesz – po jednym dłuższym wyjeździe na kontynent – jest świetną opcją. Obserwując różne kraje, ale i tak stosunkowo do siebie zbliżone (na pewno bardziej, niż z innego kontynentu), tworzy się bardzo świadomy obraz danej części świata. I potem gdy dochodzą kolejne, to już w ogóle super zestawienie. Tak od strony kulturalnej, to moje marzenie, by krok po kroku obserwować różnice i podobieństwa. Wpływy, które są nieuniknione. Bajka! Tymczasem, oby z tą Azją Ci się udało! ;) Powodzenia!!
Wszystko, absolutnie wszystko ma swoje wady i zalety, więc także wymarzona i wyśniona podróż dookoła świata je ma ;) Zresztą jak każda dłuższa podróż. Ale dobrze wiesz Ewcia, że jak w kimś to siedzi, to choćby nie wiem co, nie zrezygnuje z realizacji takiego marzenia :D
Masz rację Natalia :) i ja szczerze mam nadzieję, że ten post nie będzie odradzał tego typu podróży osobom, które są zdeterminowane, by taki cel osiągnąć. Niech tylko się lepiej przygotują i mniej zaskoczą. W końcu marzenia są po to, by je spełniać! :))
uwielbiamy całą rodziną podróżować. Jak tylko dzieci podrosną to wybieramy się na taką :)
Piękny cel! Z tego co wiem, przy dzieciach czas śmiga jak oszalały, więc to pewnie już całkiem niedługo nastąpi! ;))) Dla dzieci to na pewno będzie bardzo rozwojowe doświadczenie!! Brawo za pomysł! ♥
Fajne podsumowanie tej drugiej strony podróżowania, chyba dość wysycające temat ;)
Dla mnie najgorsze jest ciągłe porównywanie i te „rozczarowania” kolejnymi miejscami. Bo rzeczywiście gdy by się przyjechało na 2/3 tygodniowe wakacje wszystko wyglądało by inaczej :)
Dziękuję!! :) I w pełni się zgadzam. Zresztą, coraz częściej i więcej słyszę od osób podróżujących przynajmniej po kilka krajów z rzędu, że to porównywanie jest jedną z największych wad. I wszyscy doskonale zawsze rozumiemy o co chodzi. ;) Grunt, to wyciągać wnioski! :))
Powiem Wam, że ja też nie kumam ludzi, którzy mają w sobie taką negatywną zazdrość, że ktoś jest super szczęśliwy :) I zupełnie zgadzam się z Ewą….rozkładanie rzeczy w szafie i celebrowanie tej wzniosłej chwili- mam i ja :D
Tak Madziu, negatywna zazdrość to mega słaby temat. Niby wiem, że wszyscy jesteśmy różni, ale żeby aż tak?? ;) Dobrze jednak wiedzieć, że ma się wciąż sporo Bratnich Dusz ;)) nawet w kwestii „szafiarstwa”! :D
Wow! Też jestem w trakcie planowanie podróży dookoła świata, więc ten post jest dla mnie jak znalazł. Chciałabym odbyć taką 6 miesięczną z dość podobną trasą. To musi być niesamowita przygoda!
Jest niesamowita! I będzie też na pewno dla Ciebie! :) Bardzo się cieszę, że post się przydał i rozjaśnił trochę kwestii. Myślę, że o wielu warto pomyśleć przed i jak najlepiej się przygotować. A same przygotowania już są emocjonujące. Aż Ci trochę zaczynam zazdrościć!! :D POWODZENIA!!
A jakbyś miała jakieś pytania, czy wątpliwości – pisz śmiało :)
„Szaleństwo” okraszone niezapomnianymi wspomnieniami. ;)
Krótko i w punkt. :D Myślę, że to bardzo trafne podsumowanie takiej podróży! ;)
Ojej, jak bardzo wszystko prawda :) właśnie jestem w trakcie przeżywania tego wszystkiego i trochę się złoszczę że mi to odbiera radość podróży ;)
Z jednej strony Ci się nie dziwię, a z drugiej pamiętaj, że i tak z czasem będziesz to wszystko coraz lepiej wspominać! Ba, ja nawet musiałam zaglądać teraz w notatki, żeby poprzypominać sobie co mi w tej podróży tak naprawdę przeszkadzało! :D Choć ciągłe porównywanie pamiętaliśmy oboje najbardziej. Niemniej, ciesz się każdą chwilą i korzystaj, bo ja to bym się teraz chętnie zza tego biurka z Tobą zamieniła!! I jakiś miliard innych osób…;)))
Ktoś mądry powiedział kiedyś, że marzenia są tylko po to żeby je spełniać. To nich jest fajne: że są szalone, nieokiełznane, bezsensowne i nierozsądne :) Ps. Ja, nawet jeżdżąc w to samo miejsce po kilka razy, wciąż mam wrażenie, że omija mnie coś ważnego i bilet powrotny jest pieruńskim ograniczeniem!
Nie da się ukryć, bardzo mądry był ten Ktoś! ;)) I znam to uczucie, również w kwestii pojedynczych wyjazdów – wieczny niedosyt! Ależ ta dusza podróżnika jest wymagająca! ;)))
Bardzo się cieszę! Bo ja naprawdę nie planowałam nikogo zniechęcać. Dlatego najpierw powstał post: Jak podróż dookoła świata zmieniła nasze życie i dopiero na pytania, czy taka podróż nie ma wad, powstał powyższy post. Twoja samodzielna wyprawa przez Kubę też na pewno miała wady, ale nie dziwię się, że nie żałujesz. O to właśnie chodzi, by wyciągać ze wszystkiego jak najwięcej radości! A wady… tolerować. ;)