Na Sri Lance miały nas zaskoczyć świetne drogi i dobra komunikacja. Jednak żeby dostać się z Negombo do Unawatuny, niemal cały dzień straciliśmy na przemieszczanie się, choć całościowy dystans to zaledwie 150 km. Nie chcę przeginać pisząc w środku zimy, że upał niemiłosiernie dawał nam się we znaki, ale tak właśnie było. ;) Najpierw tuk tuk spod hotelu na dworzec w Negombo, dalej autobus do Kolombo. Tam nie mogliśmy dojść do porozumienia z nikim, jak najlepiej i najszybciej dostać się do Galle, aż w końcu wcisnęliśmy się w małego busa i trzy godziny wlekliśmy, zatrzymując na „przystankach”, czyli gdzie popadnie. Bileter krzyczał na boki, co przypominało indycze zaśpiewy: „GaleGaleGaleGaleGale…”, a ludzie wciąż wsiadali, więc bus zatrzymywał się chyba co kilka metrów. Nieważne, że miejsc już nie było, nawet stojących. Przecież chętnie poprzytulamy się wszyscy do siebie w taki upał bez klimy ;)
Żeby było ciekawiej, w tutejszych busach nie ma miejsc na plecaki, więc zwykle kładą je na jedno z siedzeń i trzeba wtedy zapłacić jak za dodatkową osobę. Cóż, jesteśmy u nich – musimy się dostosować. Kiedy docieramy szczęśliwie do Galle, nie zastanawiamy się długo, tylko pierwszego łażącego za nami krok w krok tuk tuk-owca pytamy o cenę do Unawatuny. Małe targowanie i jedziemy. Wiatr we włosach, spaliny w twarz, turkot w uszach… ewidentnie byliśmy zmęczeni tą trasą, bo wszystko to nas już drażniło. A kiedy docieramy do hotelu i okazuje się, że mamy pokój na ruchliwą, główną ulicę międzymiastową, rezygnujemy, wrzucamy plecaki na plecy i szukamy czegoś bezpośrednio nad wodą. Udaje się i zostajemy. Humor się poprawia – jesteśmy w Unawatuna! :)
Hotelik jest nad samą wodą [dosłownie], bo fale ocierają się o mur budynku, a przy stolikach w restauracji na parterze, jest ryzyko delikatnego zroszenia kroplami z Oceanu.
Podoba nam się to i siadamy na kolację najbliżej wody, ciesząc się, że znaleźliśmy takie miejsce.
Następnego dnia jedziemy tuk tukiem pospacerować po Galle. Rano wydawało się, że będzie pochmurnie (co nie oznacza „zimno”, a że po prostu będzie się dało wytrzymać;)), więc nie zrywamy się bardzo wcześnie, a dopiero koło południa dojeżdżamy na miejsce. I wtedy – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – chmury się rozstępują i lądujemy w pełnym, południowym Słońcu na starówce bez skrawka cienia. No tak – chcieliśmy Słońce, to mamy! :D
No więc pokrążyliśmy po forcie, który jest dość charakterystyczną pamiątką po kolonii portugalskiej.Bardzo ciekawe jest tu połączenie południowo-europejskich klimatów, z muzułmańskimi meczetami i buddyjskimi świątyniami oraz ogólno-hinduskim wystrojem kamieniczek. Zestawienie warte obejrzenia, bo jedyne w swoim rodzaju na tej wyspie. Wrzucamy więc kilka wybranych zdjęć ze spaceru po forcie.
Po lunchu udaliśmy się z powrotem do Unawatuny, by hotelowym tuk tukiem zawieźli nas do Koggali, gdzie mieliśmy popołudniową porą spotkać rybaków łowiących ryby na charakterystycznych palach. To bardzo znana w świecie ikona Sri Lanki i wiele osób zapewne chciałby samodzielnie zrobić takie zdjęcie. Jednak my przekonaliśmy się, że to nie jest już tak kolorowa sprawa, jak dawniej. Otóż przedsiębiorczy Lankijczycy zrobili z tego biznes turystyczny na którym można dużo lepiej zarobić niż na tym – tradycyjnym dla tego rejonu – połowie. Robi się więc z tego mały cyrk, albo spektakl – jak kto woli. Gdy turyści podjeżdżają pod plażę, nagle z krzaków, zza ulicy i z jakiegoś szałasu – jak spod ziemi – wychodzą znudzone postacie mężczyzn o wyglądzie przeciętnego bezdomnego. Gdyby dodatkowo było ciemno, na myśl przyszedłby obraz z niejednego horroru. Ale akurat zbliżał się ładny zachód Słońca, więc zamiast strachu zalęgło się w nas spore zaskoczenie tą sytuacją. Wprawdzie czytaliśmy o tym w jakimś blogu, ale mieliśmy nadzieję, że nie wszędzie tak jest, a już na pewno nie w miejscu do którego wysyłają nas lokalesi. A jednak!
Opisani tutaj „aktorzy”, proponują nam „atrakcyjną cenę” – dwa tysiące rupii lankijskich za spektakl z łowieniem na kijach, który łaskawie pozwolą nam sfotografować. Tego już za wiele, przecież tu nie chodzi o zdjęcie sztucznego ustawienia ludzi na palach, tylko od lat marzyło mi się, by usiąść gdzieś w kąciku na plaży, poobserwować tę niezwykłą sztukę połowu i uwiecznić ją osobiście. Ale to było możliwe dawniej, zanim turystyka dotarła do tego miejsca na tyle, by uświadomić Lankijczykom, że turysta to taki worek, zawsze pełen pieniędzy i koniecznie trzeba ten worek opróżnić.
Przestali łowić w ten sposób, bo tłumaczą, że to już się im nie opłaca – za mały zarobek za dość nudną robotę. Po co, jak można zostać aktorem teatru wodnego na palach?(!)
Zbuntowałam się i podeszłam z aparatem do pustych kijów powbijanych w dno nieopodal brzegu. Wolę mieć autentyczne zdjęcia tego co zastałam – wspomnienia po czymś co bardzo wyróżniało to miejsce – niż jakiś teatrzyk mający na celu ogołocić nasze portfele. Kolejni przybysze z aparatami również nie decydują się płacić nikomu i fotografują puste pale. Smutny widok, ale prawdziwy.
Jednak pojawia się światełko w tunelu. Nasz kierowca hotelowego tuk tuka, trzyma naszą stronę i dzwoni do szefa, czy może nas w tej samej cenie zawieźć do kolejnej miejscowości w której można spotkać rybaków, bo twierdzi, że tam naprawdę łowią te ryby. Szefuncio się zgadza – jedziemy.:)
W pewnym momencie naszym oczom ukazuje się obrazek znany z fascynujących fotografii i pomimo braku turystów, ci rybacy faktycznie są NA palach, a nie w jakimś szałasie. Szczęśliwi zajeżdżamy pod plażę w Ahangama, gdzie wprawdzie podchodzi do nas „manager” owych łowiących, ale już dla świętego spokoju decydujemy się zapłacić jakieś utargowane grosze, by móc spokojnie podejść z bliska i zobaczyć to wszystko na własne oczy.
Słońce coraz bliższe zachodowi, ciepły wieczór, marzenie się spełnia – to jest prawdziwy powód do radości.:)
Kierowca tuk tuka – Pate – (i zarazem nasz hotelowy kelner) chyba nas polubił, bo podwozi w jeszcze jedno ładne miejsce i pyta, czy piliśmy już z kokosów? Szczerze odpowiedzieliśmy, że na Sri Lance jeszcze nie, więc zabiera nas do siebie do domu – który jest po drodze do hotelu – i w ogrodzie wspina się na górę palmy, by odciąć dla nas po kokosie. Mało tego, ucina też dla mnie kawał świeżego aloesu, tłumacząc, że sok z niego jest świetny dla skóry i bardzo drogi. Jesteśmy zaskoczeni serdecznością chłopaka, który dziurawi kokosy i wręcza nam po jednym, gotowym do picia.
Swoją drogą widać, że nie jest to bogata willa, ani wielki ogród. Domek jest skromny, ogród wąski i słabo ogrodzony, a jednak z naszego punktu widzenia, to absolutnie rajski ogród. Palmy, kokosy, banany, ananasy i inne egzotyczne cuda, zbawienny na wszystko aloes rośnie gdzieś przy studni i do tego wszystkiego – to wieczne lato… No kto by nie chciał takiego miejsca na własność? :)
To jest jeden z wielu przykładów na to, że ci ludzie są „biedni inaczej”. Nie mają takiego standardu życia jak przykładowy Europejczyk, ale mają za to inne bogactwa, na które my nie mamy szans. I – co ważne – przy tym wszystkim wyglądają na szczęśliwych, zrelaksowanych i lubiących swój tryb życia. Takie obserwacje dają wiele powodów do refleksji nad tym co tak naprawdę daje człowiekowi szczęście i jest to kolejny dowód na słuszność podróżowania. ;)
13 komentarzy
Co za wspaniały wpis! Mój ulubiony autor Nicolas Bouvier był w tej miejscowości ponad 50 lat temu i napisał zachwycającą ksiązkę 'Ryba Skoprion'. Czytałam ją tyle razy ale dopiero teraz dzięki Waszej wyprawie mogłam zobaczyć zdjęcia i przekonać się jak naprawdę wygląda w Galle. Dzięki po stokroć!!!
Cieszymy się, że mogliśmy choć częściowo zobrazować to miejsce:) a i my dziękujemy za podsunięcie książki, której jeszcze nie znamy. Chętnie zobaczymy Sri Lankę jego oczami:)
Sri Lanka zawsze dla mnie była wielką niewiadomą, a od niedawna atakuje mnie z każdej strony, więc chyba czas zainteresować się tanimi lotami w tamtym kierunku! A w Waszym wpisie wydaje się to arcyciekawe miejsce, jeszcze bardziej mnie zachęcacie do wyjazdu tamże! :)
Zawsze warto przekonać się na własnej skórze, więc polecamy tę przygodę bez dwóch zdań! ;) Zwłaszcza, że w tych dniach widzieliśmy naprawdę imponujące obniżki lotów na Sri Lankę… ;))
Super zobaczyć te miejsce. Zawsze zastanawiałem się nad tym jak to wygląda tam na miejscu :)
:)
Unawatuna to interesujące miejsce – dosyć turystyczne, choć jeszcze ma swój klimacik. Jednak nie wiem czemu Tangale było dla mnie najciekawszą nadmorską mieściną.
Do Tangalle nie udało nam się niestety dotrzeć, za to najlepiej czuliśmy się w Matarze:) (a Unawatuna była całkiem w porządku ;))
Kokosy na Sri Lance są NAJ! Najlepsze, najsłodsze i najtańsze chyba.
P.S. Kto wam powiedział o tych świetnych drogach? ;)
Faktycznie lankijskie kokosy smakowały nam najbardziej. :) A w kwestii drogi, to obok nadmorskiej trasy jest autostrada na południe wyspy, tylko nikt nie potrafił nam wyjaśnić, jak dostać się na ten szybki transport bez przystanków… ;)
POwoli planuje wyprawe na Sri lanke i celuje wlasnie w Unawatune, moglibysci mniej wiecej napisać ile placiliscie za ten hotel i jak sie nazywal? Zastanawiam sie czy jechać w ciemno czy jednak zabookować cos wczesniej.
My lubimy mieć coś awaryjnie porezerwowane, ale też na miejscu różnie bywa, więc nie ma reguły ;) A ceny i konkretne nazwy hoteli z tej wyprawy są tutaj: https://ewaway.pl/sri-lanka-informacje-praktyczne.html powodzenia! :)
Wielkie dzięki Dziker! :) Przyznam, że dawno nie zaglądałam do tego wpisu, ale dziś – dzięki Twojemu komentarzowi – chętnie do niego wróciłam. Faktycznie Sri Lanka, pomimo swoich mankamentów, pozostawia w głowie wiele niesamowitych wspomnień. Niby taka niewielka wyspa, a naprawdę pełna skarbów :)